Zima po raz kolejny podsuwa do rozwiązania zawikłany test na
cierpliwość podsycając nachalną szarówą skłonność do pozwalania sobie na działania pod
wpływem wymówek. Od połowy listopada widziałem słońce cztery razy.
Choć Polska jest krajem o klimacie
umiarkowanym, ciepłym, przejściowym z naciskiem na „ciepły”, to anomalium zimy
2007 roku okazało się zwiastunem zmian klimatycznych dla obszaru, na którym żyję. To, co normalnie zaczyna się początkiem grudnia przyszło w połowie
listopada, by po miesiącu osiągnąć, jak mi się wtedy wydawało, swe apogeum. Biel
śnieżnej pokrywy sięgała po horyzont i po pas, a pobocza dróg i chodników
zamieniały się w rosnące sterty szarego, lodowaciejącego śniegu. W styczniu
doszły mrozy. Słupek rtęci skurczył się by na jakiś czas zamieszkać w okolicach
liczby minus dwadzieścia…
Mała, północna Norwegia na
południe od Bałtyku.
Mimo, że polska zima zawsze daje
w kość w okolicach stycznia, tym razem kompletnie zgłupiałem. Od dwóch miesięcy
przez okno obserwowałem jak pustoszeje świat. Ludzie wychodzili na ulice już
tylko z konieczności życiowych. Do pracy, na zakupy i do kościoła. Woleli
chronić się przed zimnem w ogrzewanych pieleszach swoich bunkrów. Mieszanina
melancholii i nostalgii czyli myśli depresyjnych zamieszkała pod moimi drzwiami jak
pies szukający schronienia wśród zimowej zawieruchy. Coraz bardziej
interesowały mnie wybrane zagadnienia z życia w krajach skandynawskich.
Począwszy od pracy odśnieżarek, po statystyki samobójstw.
Gdy w styczniu powstawał
tekst utworu „Zima” nie spodziewałem się, że zima tak może trzymać i że przyjdzie
mi pisać o najdłuższej polskiej zimie, jaką pamiętam. Wyczekiwana wiosna nadeszła
w połowie kwietnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz