Powodowany bogactwem
manifestacji lęku, nad którym tak fajnie rozwodził się Budda,
nigdy nie zdecydowałem się pójść na dziwki. Jednak ciekawość
dręczy... Na przykład ta z zajęczą wargą, co czatuje pod
murami szkoły. Gadu gadu i już zajada moje kanapki. Je łapczywie.
Cieszy się, że tym razem nie o dupczenie chodzi. Jestem przecież
dla niej miły... Nie mija te parę kęsów, a już jej alfons
podbija, na krótkich nóżkach, ale za to z grubym karkiem. W
podkoszulku na ramiączkach i w spodniach od dresu jego przesłanie
staje się jasne, jak biel tej rozedrganej napięciem pięści.
Palcem lewej dłoni wskazuje na coś niewidocznego, gdzieś na
horyzoncie... Aha, tamtędy mam wypierdalać w podskokach.
Frank czeka już pod
domem. Na nasz widok wysiada z połyskującego
metalicznie, bordowego pick-upa. Nosi dżinsy w odcieniu
lazurowej wody, co płucze piach podzwrotnikowej plaży. Ma na
sobie tę karmazynową, jedwabną koszulę. Przyozdobiona kwiecistą
broszą, koresponduje, choć nieco nachalnie, z odcieniem
butów kowbojskich z krokodylej skóry, barwionej na kolor
martwej krwi. Jego murzyńską głowę, prócz gęstej brody, zdobi
mleczno-brązowy atrybut poganiacza krów - wielki kapelusz z
rondem.
-Siema chłopaki! - gestem dłoni
wskazuje drzwi parterowego domku. - Moja dziewczyna zaraz przyjedzie - dodaje po dłuższej chwili przebierania w pęku kluczy. Jego
zmagania z zamkiem patentowym obserwujemy w milczeniu.
-Starzejesz się Frank – rzucam
na rympał, zachęcony tonem przywitalnej bajery tego pierwszego
napotkanego w życiu, czarnego kowboja.
-Wiem, stary, wiem - przyznaje bez
wahania z religijną powagą i ściąga kapelusz obnażając
tropikalnie gęstą, kruczoczarną czuprynę. Jego palec
wskazuje skrawek owłosienia przerzedzającego
się niezauważalnie na czubku olbrzymiej głowy.
-Popatrz jak łysieję...
Frank zapoznaje nas z
rozkładem pokoi na tyłach budynku, gdy zjawia się Betty. W dżinsach
opinających jej pękatą dupkę, w kowbojskich butach i kapeluszu.
Zawiązana na supeł pasiasta koszula odsłania jej tłuściutki,
brązowy brzuch. Podczas gdy Mario roztacza wizje domu po remoncie,
Frank musi tłumić kapryśną inwencję swojej młodziutkiej
partnerki. To on wypisuje czeki.
Jej różowy pick-up i jego
czerwone buty... Kowbojska arystokracja? Czarna angielszczyzna
niemłodego już, ulicznego cwaniaka z dzielnic na południu Chicago
i dziewczęca ogłada cechująca ludzi, którzy otarli się o
wykształcenie, tworzą kontrast, łagodzony przez wspólny mianownik
zdecydowania, z jakim oboje hołdują temu samemu stylowi
kowbojskiego życia.
-Ile ty właściwie masz w lat, Frank?
- pytam, gdy samochód kowbojki znika za zakrętem. Odpowiada
bez wahania, dumnie.
-Sześćdziesiąt trzy...
Rzeczywiście facet kompletnie nie
wygląda na swój wiek.
-A suka ma trzydzieści - dorzuca na
deser łakomy kąsek informacji, z uśmiechem antycypując treść
pytania wiszącego w powietrzu.
-Lubię młode - kontynuuje już bez
słownej zachęty z mojej strony - a dup, bracie, w życiu miałem do
oporu. Pod koniec lat siedemdziesiątych byłem najlepszym
didżejem country and western na całym Wschodnim
Wybrzeżu!
Mówi dużo, wyraźnie pobudzony
oddaniem, z jakim wsłuchuję się w jego prostolinijny styl
wprowadzania obcych w pikantne szczegóły z życia prywatnego.
-Ten dom dla siebie robię - jego
głos zaczyna skrzeczeć w górnych rejestrach. - Sukę
widuję codziennie, ale klucze trzymam przy dupie i wiesz
co? Dopiero po pięćdziesiątce poczułem, że to jest to. Od tamtej
pory żadnych dup na stałe, a tym bardziej w domu. Jestem już
za stary na to gówno – tłumaczy. - Chcą się spotykać?
Nie ma sprawy, ale na noc w y p i e r d a l a ć do
domu! A jak mi się chce inną ruchać, to dziwkę biorę.
Teraz mówi już głośno, wyraźnie
pobudzony. Frank lubi się dzielić kompendium swojej życiowej
filozofii. Bezpretensjonalność towarzysząca tej prezentacji, jej
treść, nie może się równać żadnej z dotychczasowo zasłyszanych
przeze mnie recept na życie.
-Wyrzuty sumienia?!!! - śmieje
się tubalnie z nutą politowania dla wszelkich przejawów
naiwności.
-Ostatnio przez tydzień dymałem w Las
Vegas i powiem ci bracie, że ja się już z babami nie pierdolę! -
wciąż mam przed oczami jego szczere zażenowanie z powodu łysiny
na czubku głowy.
- A wiesz, co im mówię, jak już jest
po wszystkim?
Uwielbiam te chwile, gdy
przypadkowo napotkani ludzie pozwalają sobie na ulew zwierzeń
nieskrępowanym strumieniem, gdy bez zahamowań, jak na świętej
spowiedzi, dzielą się najskrytszymi z tajemnic,
obdarzając słuchacza mocą święceń kapłańskich.
-"Wypierdalaj!" mówię -
krzyczy poderwany impetem kopa ilustrującego sposób, w jaki opędza
się od dziwek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz