Łysina wychylająca się poza biegun czubka głowy. Zastępcze sznurówki sklecone z jakichś połączonych węzłami sznurków. Chyba mniej niż metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Płaski brzuch. Gdyby nie jego piskliwy głos moja
matka powiedziałaby Byk.
- Ja bym ich podał do sądu – bez zastanowienia podrzuca
rozwiązanie hiperaktywnie kołyszący się na krześle Mróz. Pod biurkiem pokoju na siódmym
piętrze collegium czai się jego wypłoszony kundel.
Dzwonię do
paru innych szkół. Sekretariat Rzecznika Praw Obywatelskich nie odmawia współpracy.
Bezsensowne przepisy władz uczelni można bez problemu podważyć decyzją Sądu
Wojewódzkiego.
– Tak to wygląda. – wyjaśniam w sekretariacie instytutu. Przyjmują
mnie bez problemu.
Nadmiar osobistych
obowiązków odwleka mnie ostatnio od studenckich pasji, a szkoda. Zajęcia Mroza są
bardzo merytoryczne. Trochę, bo taki etos pracy, a trochę ze strachu przed
bezwzględną głupotą leniwych studentów. Ten typowy one man show, w
którym miejsca na dygresje słuchaczy brak, jest jednak zawsze pouczający. Nasycony
przewagą treści nad dowcipem. Mróz na nic nie ma czasu. Zatopiony od
lat w odmętach swoich habilitacyjnych analiz unika życia towarzyskiego (uczestnictwo w
jakiejkolwiek formie socjalizacji przyprawia go o neurotyczne wyrzuty sumienia). Mimo to proponuje mi spotkanie. Tam mi wyjaśni wszystko, co przegapiłem.
Całą
przestrzeń jego kawalerki wypełniają szafki z półkami. Ich ozdobą są grzbiety
setek obcojęzycznych książek, choć estetyczny aspekt tej ekspozycji nie ma dla Mroza najmniejszego znaczenia. Jest pragmatykiem, a książki narzędziami. Półka na prawo od biurka zapakowana jest po brzegi
tomikami w języku, którego tradycje zapisywania tekstów sięgają czasów, gdy nadejście Chrystusa było dla narodu wybranego tym czym założenie Microsoftu dla Cezara. Wygląda jakby miała się za chwilę zawalić. Większość eksponowanych na
niej książek ma miękkie, zdezelowane oprawy. Sięgam po jakąś powieść. Jej pokryklane
stronice zachłannie wertowanych kart uchylających ręby tajemnic czyjegoś
życia, na przeżycie którego Mrozowi brak chyba odwagi, dają świadectwo pasji. Przestrzegają przed ubocznymi skutkami obsesji.
Siadamy za biurkiem. Płaszczyzna blatu, ta jego część ograniczona obszarem, po którym wędruje popychana
odkurzaczem ludzkiego ramienia myszka, jest jedyną zauważalną przestrzenią
schludności. To chyba tu jest jego świątynia. Tak kontrastuje z brudem
porastającym obficie i warstwami pozostałe części biurka - Przestrzeni, w
której odbywa się większość jego aktywności życiowej. Swoją
niebanalną inteligencję Mróz poświęca dziełu tworzenia w ciągnącym się od dziesięcioleci
akcie zemsty. Z każdą kolejną analizą w uświęconych samozaparciem murach tego sanktuarium pielęgnuje
pamięć swoich krzywd.
Na podłodze,
za biurkiem, pod łóżkiem walają się kłęby kurzu. Nawet powietrze bijące do
wnętrza pokoju przez otwarte na przestrzał okno nie jest w stanie w ten
styczniowy wieczór zdobyć przewagi nad unoszącym się wokół swądem psiej
sierści, należącej do jego jedynego wiernego przyjaciela, który zastąpił swego poprzednika,
co zdechł. Taki nie wymaga, nie narzeka, swym istnieniem dokarmia iluzję, że jest do
czego wracać.
Elektryczną kuchenkę od miesięcy porasta zastygła magma dobywających się spod pokrywek kipieli. Tak jakby nie miał o kogo dbać. Tak jakby
na nikogo nie czekał. Tak jakby zemsta na matce sprowadziła na jego serce mróz…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz