Moje wspomnienia z życia w Polsce przełomu lat
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych? Na polskich ulicach królowały żuki,
tarpany i jelcze. Wartburgi, syrenki, warszawy, trabanty, łady i fiaty
stanowiły forpocztę polskiej motoryzacji osobowej. Cały kraj w lecie nosił
juniorki, a w zimie jeździł na reglach. Odmienność asortymentu odzieżowego w
połączeniu z rewolucyjnie różną estetyką stylu w motoryzacji przyprawiały o
kulturowy wstrząs podczas wypadu na zakupy do Czechosłowacji. Tę rzeczywistość
w kolorze gołębiego gówna urozmaicały dwie polskojęzyczne
stacje telewizyjne. Poranne programy edukacyjne uparcie oswajały widzów z chłodnym brzmieniem wibrafonowych dysonansów. Te w tajemniczy
sposób ilustrowały zachodzącą na ekranie reakcję chemiczną. Powojenne perypetie
chłopca na ziemiach odzyskanych, przygody kochliwego pracownika zakładu
kanalizacji oraz rozterki ambitnego młodzieńca ze wsi, próbującego w wielkim
mieście osiągnąć coś więcej, podsumowują tematykę seriali z epoki
zwiastującej uprawianie seksu na tylnym siedzeniu poloneza… W poniedziałki
teatr telewizji uczył widzów cierpliwości w kontakcie ze sztuką. Melancholijna
piosenka na zakończenie piątkowego Okienka z Pankracym, wprowadzała
widza w nastrój polskich nekropolii rozświetlonych tysiącami zniczy. Obwieszczała w ten sposób nadejście weekendu, zwanego jeszcze wtedy „sobotą i niedzielą”. Estetyka przebojów niedzielnego
koncertu życzeń utwierdzała w przekonaniu, że w Polsce telewizję ogląda się po
sześćdziesiątce.
W mojej
dziecięcej rzeczywistości, wielbiciela czarno-białego ekranu ze szkła,
świętowało się w czwartki. Wieczorne seanse amerykańskiego kina akcji uświadamiały,
że jest takie miejsce na świecie, gdzie można żyć płynie beztrosko, nonszalancko, szykownie. Pełne tempa pościgi na ulicach miast skąpanych w świetle reklam produktów deficytowych lub nieznanych. Samochody,
których nie zamykano na klucz, jakby nie miały żadnej wartości. Obrazoburcza
nonszalancja mężczyzn w garniturach z nieodłącznym cygarem w zębach. Cwaniacy
bujający się w skórzanych fotelach, z nogami wyciągniętymi na stole, na którym
przecież kładzie się chleb. W butach! Drinki popijane przed południem w
przestronnych biurach wielkich korporacji, gdzieś na tonącym w chmurach piętrze
jednego z setek nowoczesnych drapaczy chmur. Zabudowa gigantycznych miast napiętnowanych bogactwem.
Ameryka na tle
polskiej szarówy swoją brawurą bez trudu podbiła moje dziecięce serce.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń