tag:blogger.com,1999:blog-3686695961320485372024-03-18T13:12:05.933+07:00Szufladkujący Blog Subiektywno-Impulsywnykarnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.comBlogger55125tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-41220874593995773912024-03-14T19:01:00.008+07:002024-03-14T19:02:40.417+07:00Języki: Wietnamski: Nieustana tresura swoich użytkowników<div style="text-align: justify;"><p style="margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: verdana;">Język wietnamski jest schizofreniczny!
Zmusza do postrzegania siebie z różnych perspektyw. Nie pozwala
przyzwyczaić się do tego jednego jedynego JA, niezmiennego w
relacjach ze zmieniającymi się rozmówcami, ich wiekiem, płcią i
statusem społecznym. JA świata Zachodu jest utwardzone, zawsze
takie samo i zawsze pełne siebie. Wietnamskie JA po prostu nie
istnieje. Charakter języka Wietnamczyków nie dopuszcza do rozkwitu
JA w tym niezmiennym zaimku, w słowie reprezentującym postrzeganie
siebie z tej ostatecznej perspektywy. Język wietnamski nieustannie
tresuje swoich użytkowników. Ta zmienność miejsca w szeregu, co
jak nastroje pompowane estrogenem tańczą a podporządkować się
nie chcą, jest wpisana w jego naturę. Coś, do czego trzeba się
długo przyzwyczajać, gdy się tu wkracza z takiej Indoeuropy. Taki
język zmusza do myślenia o sobie jak o kimś innym. Nie dość, ze
JA to od teraz zawsze ON, to jeszcze nieustannie nie ten sam ON.
Wczoraj byłem starszym bratem jakiejś młodszej dziewczyny
obsługującej mnie w sklepie. Z rana na chwilę stałem się
dzieckiem staruszki sprzedającej ciasta zawijane, a teraz, w
recepcji hotelu jestem młodszym bratem trzy lata starszego ode mnie
gościa z tatuażami recydywisty czy marynarza. Język wietnamski
jest schizofreniczny! </span></p></div><div style="text-align: justify;"><span style="background-color: white; color: #222222;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVMpHjKf1K7TXYd1cTPILMaOwNh-2Z1qvER1H3eW2pCHj-yqH4RHxSGiXoYrKL1Gf10tcRkUOeclB_UqDa3TcmpvVwygT-wVxdzs1R9DK6oxfC-yKBlRyTgtBimCHGq95OVOYFQy21b5z13CKW4Pmxbuwf5CZFMTvGv-aFsiVNwPBWNajnhdbeZ4c5XIc/s640/napis.JPG" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="360" data-original-width="640" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVMpHjKf1K7TXYd1cTPILMaOwNh-2Z1qvER1H3eW2pCHj-yqH4RHxSGiXoYrKL1Gf10tcRkUOeclB_UqDa3TcmpvVwygT-wVxdzs1R9DK6oxfC-yKBlRyTgtBimCHGq95OVOYFQy21b5z13CKW4Pmxbuwf5CZFMTvGv-aFsiVNwPBWNajnhdbeZ4c5XIc/w640-h360/napis.JPG" width="640" /></a></div><br /><span style="font-family: verdana;"><br /></span></span></div><p style="text-align: justify;"><span style="background-color: white; color: #222222;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></span></p>karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-87668936332290072142024-03-09T15:21:00.071+07:002024-03-12T19:44:11.030+07:00Azerbejdżan/Iran 2007: Następnym razem trzeba przegrać!<div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Powoli
robiło się zimno. Podniecenie pierwszych godzin podróży w blasku
jesiennego słońca odeszło w niepamięć. Październikowy wieczór
na stacji w Wuppertalu nie zapowiadał atrakcji. Ruch bynajmniej nie
tężał, a do przebycia jeszcze szmat drogi. Już tylko samochody na
miejscowych rejestracjach tankowały przed powrotem do domu. Stacja
jakaś trefna - mała i choć przy autostradzie to w sumie
zakamuflowana. Żadnej restauracji czy motelu. Dystrybutory, kible,
przekąski i napoje. Chwilowy przystanek do tankowania z
konieczności. Gdy wskazówki zegara zbiegły się na dwunastce a
temperatura spadła do trójki beznadzieja już od jakiegoś czasu
bezwstydnie obściskiwała mnie w swych zaborczych ramionach.<br /></span><span style="font-family: verdana;">Po kwadransach kompletnego
bezruchu </span><span style="font-family: verdana;">dłużących się w nieskończoność</span><span style="font-family: verdana;"> nadjechał niewielki pojazd. Rozklekotany ford fiesta na
berlińskich rejestracjach. Jego kierowca, młody chłopak o ciemnej
karnacji szybko zatankował i wypił kawę.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-Nie ma
problemu – odparł po angielsku zapytany czy zabierze mnie do
Liège.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-Jestem z
Persji - wyjaśnił z nutą powagi i domieszką dumy, widząc znaki zapytania w miejscu, gdzie normalnie mam źrenice. Elektryczne zwarcie skojarzeń mimowolnie zastąpiło je
obrazami. Iran - hordy nienawistnie toczące pianę z ust już na samą myśl o Zachodzie, co odwrócił się od Boga i prawdy
nigdy nie wstępując na "</span><span style="font-family: verdana;">drogę prostą"</span><span style="font-family: verdana;">.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Zauważyłem,
że na tylnym siedzeniu śpi drugi mężczyzna. Ruszyliśmy w noc.
Kolorowe światełka kontrolek panelu w przytulnej kabinie samochodu, równomiernie przesuwająca się pod kołami powierzchnia autostrady wyściełanej odblaskowymi pasami hipnotyzowały. Ten
starzec ze zmierzwioną siwą brodą, odziany w owczy sweter był
ojcem kierowcy. Żeby odwiedzić syna, pierwszy raz w życiu opuścił
Iran. Podróżowali nocą, bo chłopak chciał mu pokazać Paryż o
świcie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Pod wskazany adres
hotelu w Brukseli dotarłem jeszcze prze południem.
Całodobową, autostopową czujność zrekompensowałem prawie całodobowym snem.
Rano, po śniadaniu, wyruszyłem w miasto, żeby rzucić okiem na
stolicę Europy i dokonać własnej oceny zawartego z Unią sojuszu.
Nawet pobieżne oględziny dworca centralnego dały mi solidne
podstawy do niepokoju.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Klub
zapakowany był po brzegi. Ciasno ustawione stoliki i mrowie
tłoczących się pod barem ludzi podkręcały poziom twórczej
adrenaliny. Konkurs wokalistów jazzowych był od kilku lat organizowany w zabytkowym centrum miasta. Naszprycowany emocjami, muzyczną części występu
przeplatałem gawędą o autostopowej podróży. Bułagarsko-belgijskie trio bardzo mi sprzyjało. Tego wieczoru zaliczyłem swoje pierwsze standing
ovation. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">O
koncercie w brukselskim klubie powoli zapomniałem, choć wciąż
czekałem na gażę-nagrodę za wygraną w konkursie. Przynosząc mi pieniądze i przychylność dziennikarskiego słowa,
na wieczność pozbawiła mnie perspektyw na tak miło zapowiadające
się przyjaźnie z pozostałą grupą jego uczestniczek. Konkursy!
Nie ma w nich krzty niewinności. Przegrani rzadko godzą się z tą
niby merytoryczną, upublicznioną oceną, że oto ich niższość
stała się faktem. Zostali odrzuceni, pominięci. Przegrani, choć w
konkursie wzięli udział na własne życzenie, do swojego
życia powracają ze skrywanym niesmakiem oraz rozdętą determinacją, żeby ten niechlubny epizod wymazać z pamięci i nigdy o nim w swoich
zawodowych biografiach nie wspominać.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Gdy
nadszedł mail z Azerbejdżanu z zaproszeniem na festiwal do Baku,
wyjaśniający, że polecił mnie Paul-organizator z Brukseli, dorzuciłem je do puli pozytywnych konsekwencji
werdyktu jurorów.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Perspektywa
wyjazdu bardzo była mi na rękę. W owym czasie od ponad półtorej
roku uczyłem się arabskiego jak opętany i praktycznie w głowie
miałem czyściutki islam. I choć Azerbejdżan jest tak muzułmański
jak Polska katolicka, był przecież pierwszym krajem spod znaku
półksiężyca, do którego miałem pojechać i do tego zagrać w
nim koncert. Wiedziałem, że Morze Kaspijskie, że ropa, że
Karabach, że kawior. Najistotniejsze było jednak to, że Azerbejdżan na południu graniczy z bardzo muzułmańskim Iranem, który nagle znalazł
się w zasięgu ręki.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Iran jest
dla ultra szyizmu tym czym Arabia Saudyjska dla skrajnego sunnizmu.
Obowiązuje tam twarda odmiana szariatu, która nakazuje kamienowanie za cudzołóstwo, czy
karę śmierci za uporczywą bezmyślność w obchodzeniu się z
alkoholem.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Żurek,
wielbiciel podróży po bezdrożach, któremu jeszcze nie udało się
dotrzeć chyba tylko na Antarktydę, zapewnił mnie, że nie ma mowy
o żadnym szaleństwie, o czym ostatecznie przekonała mnie lektura
Lonely Planet. Ujrzałem wyraźnie zielone światło. O swoich planach
od razu poinformowałem kolegów z zespołu, proponując wspólną
przygodę. Powody, dla których musieli mi odmówić posypały się jak pszenica z wora we młynie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-A jak się
tam dogadamy?</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-Stary, zabiją nas!</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-A jak nas porwą?</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-Mam
rodzinę, więc nie bardzo mogę ryzykować...</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Nie
chciałem ich winić. Sam dopiero co przepracowałem swoje własne
obawy. Czekała mnie samotna podróż w nieznane.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Z
załatwieniem wiz uporałem się w trzy tygodnie. Byłem gotowy. Do
Azerbejdżanu przyleciałem przez Wiedeń. Kabul, Rijad –
oznajmiały tablice odlotów na lotnisku imienia starego Aliyeva -
założyciela dynastii, której już trzecie pokolenie przysposabiało się do utrzymywania kontroli nad rodzinnym biznesem zwanym
Azerbejdżanem.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">W tłumie
oczekujących przy wyjściu na hale główną ujrzałem kartkę ze
swoim nazwiskiem. Niski, śniady, szczupły mężczyzna w czarnym
garniturze zaprowadził mnie do ciężkiego mercedesa klasy wypas.
Kraina ropy naftowej i kawioru! Popołudniowy soundcheck i koncert
zagrany w olbrzymim, bajecznie zlokalizowanym amfiteatrze szybko przekonały
mnie, że sformułowanie „kaukaska logistyka” nigdy nie
odniesie się pochlebnie i z powagą do stylu organizacji pracy
typowego dla Kaukazu. Chłopaki opuścili Baku samolotem jeszcze
przed porannym wezwaniem na modlitwę. Ja, zjadłszy na obiad baranie
jaja udałem się taksówką na miejsce, z którego odjeżdżał autobus do Teheranu. Jeden dziennie. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Baku jest
potwornie drogim miastem. Dużo droższym od Warszawy. Chcąc wydać
dwadzieścia manatów, wystarczy pomyśleć, że każdy manat to
euro. To od razu racjonalizuje zapał do dalszego wydawania.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Taksówkarz
wysadził mnie w sercu jakiegoś monstrualnego blokowiska, które jak
okiem sięgnąć przypominało zamieszkały plac budowy.
Trzydziestoklatkowe dwudziestopiętrowce afiszowały się barwnym
kalejdoskopem suszących się po balkonach ciuchów. W oddali
widniała samotnie stojąca buda, a przy niej autobus na irańskich
blachach, obok którego kilku mężczyzn rżnęło w karty. Podszedłem bliżej
omijając pobliskie rumowisko i łamaną ruszczyzną wyjaśniłem, o
co mi chodzi.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-Pasport! –
zakomenderował ni to po rusku ni to po angielsku mężczyzna koło
trzydziestki. Zawahałem się przez moment, po czym niepewnie
wręczyłem mu dokument. Ten wstał i wyszedł, pozostawiając mnie na pastwę brzęczenia świetlówki i milczącego
towarzystwa nieogolonych karciarzy o wielkich bebechach. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-Pasport? –
zapytałem wspierając się gestykulacją, zaniepokojony zbyt długą rozłąką z jedynym posiadanym dokumentem. Ściskająca karty dłoń
bełkoczącego coś po persku grubasa wskazała drzwi wyjściowe.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Wnętrze
autobusu przypominało przymkniętą wiekiem, ogromną trumnę.
Siedzący za kierownicą mężczyzna robił jakieś notatki wertując
wnikliwie małą książeczkę - mój paszport! Z ulgą zapłaciłem za bilet.
Do odjazdu pozostało kilkanaście minut. Opuszczaliśmy Baku, mimo,
iż większość miejsc w autobusie była pusta. Imponująca
architektura przeinwestowanego centrum stolicy pozostała za naszymi
plecami i w moich wspomnieniach. W miarę jak postępowaliśmy w głąb
kraju, krajobraz powoli zmieniał się w bardziej niedoinwestowany.
Mijaliśmy chude kozy, popadające w ruinę domostwa, chyboczące się
na rozklekotanych zawieszeniach stare moskwicze. Mimo to, czujność
ojca narodu, którego wizerunkami oblepione były przydrożne
bilbordy rozpościerała swe opiekuńcze ramiona i nad tą z pozoru
zapomnianą przez Allaha krainą.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Około
trzeciej nad ranem autobus zwolnił kołysząc się na wyboistej,
wiodącej przez jakieś pustkowia drodze, po czym zastygł w
bezruchu. Ucichł silnik. Zgasły światła. Zapadła gęsta
ciemność, której początkową ciszę powoli dominowało chrapanie
kilkunastu mężczyzn śpiących w fotelach i na podłodze. Nie mogąc
zasnąć samotnie siedziałem w mroku. Nie rozumiałem, dlaczego
stoimy. Nie wiedziałem jak długo to potrwa. W ogóle przestałem
rozumieć, dlaczego się tu znalazłem. Sygnały generowane przez
chrapiących tężały wraz z zapachami. Popuszczały skarpety, pachy, wszystko, co mogło popuścić. To chyba ostatecznie teleportowało mnie do krainy snu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Poranek
przywitał nas słoneczny i upalny. Było jakoś po ósmej. Blask
słońca po kilkugodzinnej drzemce pobudzał do zainicjowania jakiejś
gadki szmatki. Jeden z pasażerów wyjaśnił mi po rusku, o co
chodzi, odradzając przy tym robienie zdjęć. Wsjo jasna.<i> </i>Granicę
otwierali dopiero o dziewiątej. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Zabraliśmy swoje bagaże i
odprowadzając wzrokiem autobus oddalający się w nieznanym
kierunku, potulnie czekaliśmy bez określonego celu. </span><span style="font-family: verdana;">Kierowca
pojawił się znienacka i dał znak do odjazdu. Pasażerowie znużeni dwugodzinnym biciem piany poderwali swoje bagaże. Zadziwiająco silna dłoń chwyciła mnie za ramie zanim zdążyłem
ruszyć w ślad za innymi. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><span>-Dawaj!</span></span><span style="font-family: verdana;"><span>
</span></span><span style="font-family: verdana;"><span>Paszl</span></span><span style="font-family: verdana;"><span>i</span></span><span style="font-family: verdana;"><span>!
</span></span><span style="font-family: verdana;"><span>–
rzucił głosem nie przywykłym do sprzeciwu ten </span></span><span style="font-family: verdana;">urzędnik państwowy niskopienny,</span><span style="font-family: verdana;"><span> </span></span><span style="font-family: verdana;">odziany w postrzępiony tu i ówdzie uniform</span><span style="font-family: verdana;"><span>. Teraz, korzystając z
pośpiechu, z jakim pozostali pasażerowie przygotowywali się do
odjazdu wkręcał mnie w swój własny teatr. Mijaliśmy kręte
korytarze. Wspinaliśmy się po schodach. Jego ciągłe ponaglanie
potęgujące atmosferę popłochu odbierało zdolność racjonalnej
analizy sytuacji. Kanciapa na końcu korytarza rozmiarem
przypominająca sracz bez pisuaru ujawniła cel całej tej nerwowej
bieganiny. </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><span>-</span></span><span style="font-family: verdana;"><span>U
tieb</span></span><span style="font-family: verdana;"><span>i</span></span><span style="font-family: verdana;"><span>a
pjat d</span></span><span style="font-family: verdana;"><span>o</span></span><span style="font-family: verdana;"><span>laraw</span></span><span style="font-family: verdana;"><span>
</span></span><span style="font-family: verdana;"><span>jest?
</span></span><span style="font-family: verdana;"><span>–
pociągnął z grubej rury chybaoficer, nadając słowom powagi w tej czapce z olbrzymim rondem, takiej jak do ruskich galowych mundurów.</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Autobus gładko przemierzył rzeczkę,
zasieki wzdłuż betonowych murów docierając do stanowiska
strzelców uzbrojonych w ciężką broń maszynową. Wjeżdżaliśmy do
Iranu. Biały terminal kontroli celnych – symbol nieskazitelności,
ale również nieomylności moich nowych gospodarzy stawiał na
baczność. Zelektryzowany czyniłem ostatnie
korekty zachowań przywleczonych ze świata zachodu. P</span><span style="font-family: verdana;">rzed bramą wejściową j</span><span style="font-family: verdana;">akieś kobiety
w pośpiechu owijały głowy chustą. Grupy ludzi nerwowo przepakowywały ogromne torby. Zrozumiałem, ze
czas ubrać długie spodnie. Za skuteczne przeprowadzenie odpraw
celnych najwyraźniej odpowiedzialne były
kobiety. Mężczyźni zajmowali się nadzorowaniem ich pracy. Granicę
po irańskiej stronie przekroczyłem bez żadnych fajerwerków. Zero
kontroli osobistej, czy przesłuchiwania w zacisznym pokoiku. Astara!</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Na ulicy
przylegającej do terenu przejścia granicznego, od razu obskoczyli
mnie cinkciarze. Kierowca autobusu czekał na nas spokojnie popalając
pety. Szybka transakcja na gębę i z ręki do ręki. Nawet nie
wiedziałem, jaki obowiązuje kurs. Opuszczaliśmy to pełne życia
miasteczko udając się wzdłuż Morza Kaspijskiego na południe, do
Rasztu. Inny świat. Przepastne doliny, na dnie których ciągnęły
się kręte nitki krajowych dróg i pola ryżowe. Atmosfera w
autobusie stała się bardzo towarzyska. Wręcz braterska. Posiłek
zjedliśmy wspólnie, dzieląc się jedzeniem i rachunkiem. Pełne smaku,
napakowane słońcem smażone pomidory, ryż i baranina. Gdy
wieczorem wysiadaliśmy na jednym z czterech gigantycznych dworców
autobusowych Teheranu rozstawaliśmy się jak grupa dzieci
powracająca z kolonii letnich w Andrychowie. W uściskach i z
uśmiechami na twarzy. Irańczyk, z którym kilka godzin rozmawiałem
przez ruskiego „tłumacza” żegnał się ze mną niczym czuły
kochanek. Z jednej strony w kraju, gdzie mężczyźni zwyczajowo
manifestują swą przyjaźń prowadzając się za ręce odziani np. w
wojskowe mundury trudno jest przyjezdnemu polegać na logice w
interpretacji takiego pożegnania. Z drugiej zaś strony w świecie
muzułmańskim, restrykcyjnie ograniczającym dostęp do kobiet, te
powszechnie praktykowane sposoby okazywania przyjaźni pomiędzy mężczyznami bywają również tradycyjnie akceptowaną
przykrywką dla zachowań homoseksualnych. Naiwni czy wyrachowani - wszyscy równie łatwo mogą się tu pomylić.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">W książce d</span><span style="font-family: verdana;">o perskiego mój nowy, irański przyjaciel zapisał mi swój
adres. Odebrałem to jako zaproszenie na przyszłość. </span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi6qBgOYDLpvSA-FNcBt00zAnnTx3EJaPDdENyJ9wvuJ_5e3OQhZdZcItBzESBj7Yh8vTD-yOJmU7zNI7in72smPKIQoQcueHT39r83ubbxFsfA2tHyc4KF3duJS_s2FrKwsDVZiFNRNjLnBRptgDe6D5_JD6Ul2pm4fYtMok9TTHbfL8FfblBUsmHHm4M/s4592/crop%20blog-topaz%20hung-enhance-2x-exposure-faceai.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2584" data-original-width="4592" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi6qBgOYDLpvSA-FNcBt00zAnnTx3EJaPDdENyJ9wvuJ_5e3OQhZdZcItBzESBj7Yh8vTD-yOJmU7zNI7in72smPKIQoQcueHT39r83ubbxFsfA2tHyc4KF3duJS_s2FrKwsDVZiFNRNjLnBRptgDe6D5_JD6Ul2pm4fYtMok9TTHbfL8FfblBUsmHHm4M/w640-h360/crop%20blog-topaz%20hung-enhance-2x-exposure-faceai.jpeg" width="640" /></a></div></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Mimo
zmęczenia czułem się silnie pobudzony. Nie chciałem czekać.
Szybka toaleta, zakup biletu. Stanowisko, z którego odjeżdżał mój
autobus znalazłem bez problemu. Jechałem do Szirazu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Czternastogodzinna
podróż przez kamieniste, pustynne doliny centralnej Persji przeniosła mnie w
strefę upału, pod wpływem którego miasta sprawiały wrażenie
wymarłych. Sziraz był jednym z takich miast. Ulokowany pośród
skalistych gór wyglądem przypominających krajobraz Marsa w kolorze
kawy z mlekiem jest na tym pustkowiu istną metropolią. Autobus
stromo zanurzał się w głąb miasta. Otaczały nas budynki, których
kolorystyka była już tylko kontynuacją barwy pustyni. Smażąc się
w podzwrotnikowym słońcu, skorupy wszędobylskich paykanów
(irańskich odpowiedników naszego malucha) zażywały żarowej
kąpieli w bezlitosnych promieniach gwiazdy-żywicielki. Szybko
udałem się taksówką do hotelu. Lonely Planet<i> </i>podpowiadał
miejsca, sugerował ceny. Wziąłem prysznic i od razu
wyruszyłem na Sziraz - kolebkę bahaizmu - najnowszej religii monoteistycznej - jednego z powodów mojej wizyty w Iranie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Wszystkie
wierzenia, religie odwołujące się do obiektów, bóstw czy
absolutów zgodnie skłaniają się ku odmowie słuszności odmiennym
przekonaniom. Unikając podejmowania
prób zrozumienia, a tym bardziej interpretacji alternatywnych
punktów widzenia pielęgnują jednocześnie nienaruszalność
swojego tabu. Odmieńców toleruje się z pełną współczucia
wyrozumiałością, politowaniem, pogardą czy agresją.
Ci, co dzierżą pochodnię strażników jedynie słusznej ścieżki,
w taki czy inny sposób </span><span style="font-family: verdana;">patronizują </span><span style="font-family: verdana;">tych,
którzy poza koalicjami miotają się w poszukiwaniu własnej recepty
na życie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">W
kwestiach obrzędowości, tradycji czy czczonych postaci wielkie
religie dalekiego wschodu - hinduizm czy buddyzm - niewiele łączy z
religiami wywodzącymi się z południowo-zachodniego zakątka Azji,
choć wszystkie w ogólnym zarysie odnoszą się do tych samych
odwiecznych koncepcji. W oczywisty sposób różnice te dyktowane są
odmiennością całego kulturowego anturażu. Oddawano przecież
cześć rozmaitym bóstwom przy pomocy odmiennych obrzędów z
zastosowaniem odmiennych strojów, liturgii, pokarmów, a wszystko to
w rytmie odmiennych kalendarzy. Te elementy zawsze odróżniały i
dzieliły, aby w konsekwencji poróżniać grupy o niezależnych
tradycjach wyznaniowych, skazując je najczęściej na wzajemną
ignorancje, jeżeli nie wrogość. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Nawet cywilizacji zachodu, która dzięki
chrześcijaństwu zaczęła otwierać się na nowatorską doktrynę
heretyckiej sekty wywodzącej się z judaizmu, nauczającą o
bezwarunkowej miłości i szacunku do bliźniego, trudno było
zaakceptować bezmiar kulturowych różnorodności na tyle, aby
przyjrzeć się staremu światu przez nowe okulary. Po części,
dlatego, że doktryny w obronie własnych interesów takiemu otwarciu
się sprzeciwiają, a po części, dlatego, że brak było
alternatywy, która nie napawałby przerażeniem. Również z
politycznego punktu widzenia odnajdywanie wspólnego mianownika nigdy
nie leżało w interesie przywódców wielkich religii. Stąd nawet w
dzisiejszym świecie, targanym konkurencją o wpływy poprzez wiarę,
która nie zna granic administracyjnych (jedyny poza wiarą w moc sprawczą pieniądza, prastary przejaw
globalizacji) wciąż trudno wyobrazić sobie, że mogą współistnieć
różne acz równie wiarygodne drogi realizowania duchowych potrzeb człowieka.
Równowartościowe. Wzajemnie niewykluczające się. Prowadzące do
upragnionego zbawienia po śmierci poprzez doświadczenie pokoju za życia. Bez zbędnego
bla, bla, bla.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">XIX
wieczna Persja stała się sceną wydarzeń będących zarzewiem
zmian owego stanu rzeczy. </span><span style="font-family: verdana;">Aby dokładniej zrozumieć jego genezę,
warto przypomnieć sobie historię konfliktów religijnych,
owocujących pełnym spektrum zarówno pozytywnych jak i negatywnych
konsekwencji.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Chrześcijaństwo
- początkowo zbuntowana sekta żydowskich heretyków, szybko
podzieliło się na przeróżne odłamy ze względu na spory, co do
natury Chrystusa, którym w 325 r. pozornie położył kres Sobór
Nicejski I. Potępił on odszczepieńczy arianizm i sformułował
chrześcijańskie wyznanie wiary uroczyście potwierdzając dogmat o
bóstwie proroka pierwszych chrześcijan – Jezusa Ch.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><span style="text-align: left;">Iluzoryczna jedność kościoła
chybotliwie trwała przez wieki. C</span>zarę
tężejącej goryczy przelała zajadła dysputa o naturę Ducha
Świętego doprowadzając do Wielkiej Schizmy Wschodniej.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">W XVI
wieku roszczenia grupy uznanej przez kościół katolicki za heretyków
doprowadziły do rozłamu w ówczesnym kościele zachodnim.
Zwolennicy reformacji nawoływali do zniesienia celibatu,
przyjmowania komunii świętej w dwóch postaciach, odstąpienia kościoła od posiadania majątku oraz obalenia mitu o mocy sprawczej
odpustów udzielanych przez kościół. Ten spór nie znalazł
rozwiązania po dzień dzisiejszy.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Islam
również nie pozostał wolny od tego typu konfliktów. Tuż po
śmierci Proroka Muhammada, doszło do waśni na tle przywództwa
ummy, jako że sam Prorok nie pozostawił </span><span style="font-family: verdana;">w tej kwestii</span><span style="font-family: verdana;"> wyraźnych wskazówek. Ci, co przekonani byli o prawie Abu Bakra, teścia samego Proroka, do przewodnictwa
społeczności muzułmańskiej zostali nazwani sunnitami. Ci, którzy podążyli za 'Alim, zięciem Proroka, uznając go za jedynego prawowitego sukcesora i przywódcę muzułmanów nazwano szyitami.</span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZxbPQw7Rjg1TY-Dvo608gH2aSMXbEWjtG89IHSUzhEKv3xrADtIpUvrNQLr7pQdli66lr_BqDTMETIbk_VHNs2B8w6WXJgygz-4HaLiFGQNfpZyPqESRiXqMQKd0uk-f0VALIn4n26wUgn8INsOxlWEgSBCWmfCwxHhYhsyMQcf6aN5ixFjy7ECM2IHw/s2520/crop%20blog%201.JPG" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1417" data-original-width="2520" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZxbPQw7Rjg1TY-Dvo608gH2aSMXbEWjtG89IHSUzhEKv3xrADtIpUvrNQLr7pQdli66lr_BqDTMETIbk_VHNs2B8w6WXJgygz-4HaLiFGQNfpZyPqESRiXqMQKd0uk-f0VALIn4n26wUgn8INsOxlWEgSBCWmfCwxHhYhsyMQcf6aN5ixFjy7ECM2IHw/w640-h360/crop%20blog%201.JPG" width="640" /></a></div></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Konflikt szyicko-sunnicki pociągnął za sobą niezliczoną ilość ofiar a wrogość, którą zrodził pomiędzy wyznawcami tej samej religii przetrwała próbę czasu. Wyznawcy największego odłamu szyizmu zwanego imamizmem do
dziś oczekują przyjścia Mahdiego, swojej wersji mesjasza, za którego uważa się pozostającego
w ukryciu, dwunastego imama.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Podziały
zawsze były jednak impulsem dla powstawania i rozwoju alternatywnych
idei. Niektóre rodziły się i szybko więdły, inne rozrastały się do rangi niezależnych nurtów religijnych. To właśnie niewielka,
szyicka sekta o tradycjach imamickich, nazwana Shaihiyą od
nazwiska jej głównego teologicznego autorytetu – perskiego
Shaykha Ahmad-i-Ahsa'i, dała początek takiej idei. Za sprawą jej
przywódcy ugruntowało się przekonanie o rychłym nadejściu
Mahdiego. Shaykh Ahmad uważał, że cała wiedza o świecie powinna
pochodzić z Koranu. W tym celu stworzył nowy, śmiały system
interpretacji świętej księgi islamu oparty na intuicji. Jak się
okazało zbyt śmiały. Jego autorytet szybko podważono.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Wraz z
jego jego śmiercią w 1823 r. przywództwo w ruchu objął Siyyid
Kázim, który zapowiedział rychłe nadejście Mahdiego. 23 maja
1844 niejaki Siyyid Alí-Muhammad, w bezpośredniej linii
spokrewniony z prorokiem Muhammadem,</span><span style="font-family: verdana;"> ogłosił się, właśnie w Szirazie, wyczekiwanym,
dwunastym imamem (Mahdim) i przyjął imię al-Baab oznaczające "Drzwi" a nawet "Wrota".</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Siedemnastu
innych uczniów Sayyda Kazima wkrótce, bo w pierwszych miesiącach
po deklaracji al-Baaba, również uznało go za Mahdiego. To oni wraz
z mułłą Husainem i samym Mahdim zostali określeni jako Letters of
the Living, swego rodzaju babicki odpowiednik dwunastu apostołów.
Pośród grupy pierwszych babitów, znalazła się jedna kobieta. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Fakt
ogłoszenia siebie Mahdim i nowym, bożym posłańcem był w oczach
wyznawców nawet najbardziej postępowych sekt islamu krystalicznie
czystym destylatem herezji. To oczywiście pociągnęło za sobą falę
prześladowań al-Baaba oraz rosnącej w szybkim tempie grupy jego
wyznawców. Urażeni poczuli się dosłownie wszyscy. W świecie
islamu, była to deklaracja porównywalna do tej Chrystusa z czasów,
gdy ogłosił siebie żydowskim Mesjaszem. Sześć lat prześladowań
przyniosło śmierć około dwudziestu tysiącom babitów, zaś sam
al-Baab został pojmany i stracony 9 lipca 1850 roku na oczach
tysięcy gapiów. Według naocznych świadków (w tym również
uczestniczących w egzekucji dyplomatów europejskich) al-Baab miał
ocaleć podczas pierwszej salwy plutonu egzekucyjnego, a jego ciało
fizycznie zniknęło. Odnaleziony i ponownie doprowadzony przed
pluton egzekucyjny, tym razem muzułmański, został ostatecznie
stracony. Jego zwłoki ocalone przez garstkę babitów,
przetransportowano potajemnie przez Esfahan, Bagdad, Damaszek,
Bejrut i Akkę do Hajfy, gdzie obecnie znajduje się jego mauzoleum oraz Światowe Centrum Baha'i.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Geneza
bahaizmu związana jest z działalnością </span><span style="font-family: verdana;">mirzy
</span><span style="font-family: verdana;">Alego Husajna Nuri, który jako wyznawca babizmu został
wydalony z </span><span style="font-family: verdana;">Persji </span><span style="font-family: verdana;">i
osiadł w </span><span style="font-family: verdana;">Bagdadzie </span><span style="font-family: verdana;">w
</span><span style="font-family: verdana;">1852 </span><span style="font-family: verdana;">roku.
Tam </span><span style="font-family: verdana;">21 kwietnia 1863 </span><span style="font-family: verdana;">roku
podczas spotkania w gronie rodziny ogłosił się zapowiedzianym
przez al-</span><span style="font-family: verdana;">Baaba </span><span style="font-family: verdana;">n</span><span style="font-family: verdana;">owym
prorokiem i przyjął przydomek Bahá'u'lláh (Blask Boga). Szybko
zdołał przekonać do siebie lokalnych współwyznawców i założył
nową, odrębną od babizmu </span><span style="font-family: verdana;">wspólnotę religijną</span><span style="font-family: verdana;"> zwaną bahaizmem. Ruch,
co istotne, uzyskał również poparcie grupy zamożnych kupców,
dzięki którym rozpowszechnił się na Bliskim Wschodzie. Podobnie
jak babizm, bahaizm został przez świat islamu przeklęty.
Bahá'u'lláh ogłosił się przecież spadkobiercą i kontynuatorem nauk
Buddy, Kriszny, Zaratusztry, Mojżesza, Chrystusa czy Mahometa oraz
kolejnym bożym posłańcem z przynależnym sobie miejscem w
panteonie proroków i filozofów wielkich religii. Tak oto skazał się na banicję. W 1868 roku Bahá'u'lláh za głoszone poglądy
został internowany przez władze tureckie i po latach spędzonych w
więzieniu zmarł w 1892 roku.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Po jego
śmierci duchowym przewodnikiem bahaizmu został Abbas Effendi, syn proroka, który przyjął imię Abdul Baha. To właśnie jego wyznaczył </span><span style="font-family: verdana;">Bahá'u'lláh na spadkobiercę </span><span style="font-family: verdana;">zaszczytnego monopolu. Jego interpretacje objawień ojca weszły do kanonu świętych pism bahaitów. Nowy przywódca religijny początkowo więziony wraz
z ojcem, rozpoczął dynamiczną działalność misyjną. W latach 1911-1913 podróżował do Europy,
Indii i Stanów Zjednoczonych, gdzie pozyskał wyznawców spoza kręgu
kultury islamu. Mówi się, że sama Maria Rumuńska przyjęła
bahaizm. Legendarny jazzman Dizzy Gillespie był bahaitą.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dzięki swej przedsiębiorczości i</span><span style="font-family: verdana;"> w zamian za odstąpienie od krzewienia bahaizmu na terenie Izraela,</span><span style="font-family: verdana;"> Abbas Effendi
zdołał zorganizować w Hajfie centrum życia religijnego
nowopowstałej religii.</span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9KM1Or_Bl9pFetYjL_B0A0b6-jdf1qEy56h2lD89ffl4F2DZfkhW_14AqvzAFe_Fb5WVdNFlo7vbMrkoU4sIGJ0lx5UDgx3k6gL_cqwrbhC7EcbrIgHLgIw3Gg2bGQPY4LEwkbB_ufawASIKtw1WetgoT1thM-2f6eBvWApkdKnqNk41wbh2We-ydt5s/s3122/crop%20blog%20bahai%20P1010412.JPG" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1756" data-original-width="3122" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9KM1Or_Bl9pFetYjL_B0A0b6-jdf1qEy56h2lD89ffl4F2DZfkhW_14AqvzAFe_Fb5WVdNFlo7vbMrkoU4sIGJ0lx5UDgx3k6gL_cqwrbhC7EcbrIgHLgIw3Gg2bGQPY4LEwkbB_ufawASIKtw1WetgoT1thM-2f6eBvWApkdKnqNk41wbh2We-ydt5s/w640-h360/crop%20blog%20bahai%20P1010412.JPG" width="640" /></a></div></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Następcą
Abbasa Efendi został wnuk Bahá'u'lláha, Shoghi Efendi Rabbání,
który przyjął przydomek Strażnika Bożej Sprawy (Valí 'Amr'ulláh). Uzyskawszy wykształcenie w Oxfordzie zajął się
rozbudową struktury administracyjnej bahaizmu oraz monumentalnym dziełem przetłumaczenia objawień swego dziadka. W</span><span style="font-family: verdana;"> 1957 roku, p</span><span style="font-family: verdana;">o śmierci Shoghiego Efendi monopol na jednoosobowe przywództwo całego ruchu religijnego
przechodzące z ojca na syna został ostatecznie przełamany.
Powołano do życia Powszechny Dom Sprawiedliwości z siedzibą
w Hajfie pod przewodnictwem wybieranego co pięć lat
dziesięcioosobowego kolegium. Jednym z jego głównych zadań jest formułowanie
nowych doktryn w oparciu o pisma Bahá'u'lláha
oraz uznane za objawienia pisma al-Baba.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Bahaicki
pogląd na wiarę zawiera się w stwierdzeniu, że istnieje tylko
jedna religia, której odwieczne i niepowtarzalne prawdy były, są i
będą objawiane progresywnie, metodami korespondującymi z poziomem duchowo-intelektualnego rozwoju człowieka.
Według tej koncepcji wszystkie znane religie świata czczą tego
samego Boga. Różnice pomiędzy poszczególnymi religiami wynikają
z faktu, iż objawienia były zsyłane w na różnych etapach rozwoju ludzkości i w różnych rejonach świata, często na tyle odległych,
iż wzajemne interakcje pomiędzy wyznawcami poszczególnych wierzeń
były niemożliwe. Stąd cała różnorodność i daleka ich
odmienność. Bahaizm dąży do ostatecznego ustanowienia tej jednej,
odwiecznej i </span><span style="font-family: verdana;">monoteistycznej
religii </span><span style="font-family: verdana;">światowej.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><span>Czytając
Wikipedię, dowiadujemy się, że główne prawdy wiary i normy życia
wyznawców bahaizmu zawierają się w dwunastu zasadach, z których
najważniejsze to jedność rodzaju ludzkiego, niezależność w
poszukiwaniu prawdy, zniesienie wszelkich przesądów, zgodność
religii z wiedzą, równość płci, powszechny język pomocniczy (wybór padł na esperanto), powszechna edukacja, duchowe
rozwiązanie problemów gospodarczych, religia powszechna,</span></span><span style="font-family: verdana;"><span>
</span></span><span style="font-family: verdana;"><span>zbudowana
na wspólnej bazie wielkich religii oraz unia światowa rządzona
przez przedstawicieli wszystkich narodów.</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Bahaizm w
naturalny sposób zaczerpnął z tradycji islamu, choć
niektórym z nich się przeciwstawił. Znamienne jest, iż
rola bahaizmu nie polega na krytyce zastanego dziedzictwa duchowego,
doktryn i wierzeń starszych religii. Misją bahaizmu jest raczej
racjonalna reinterpretacja owego dziedzictwa w świetle
najwspółcześniej sformułowanych prawd wiary.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Bahaizm,
wzorem chrześcijaństwa, zachował zatem wiarę w Ducha Świętego,
choć zaprzeczył faktowi cielesnego zmartwychwstania Chrystusa,
opowiadając się za zgodnością religii z wiedzą. Zgadza się tu z
wersetem koranicznym, który również zaprzecza jego
zmartwychwstaniu, a jedynie wspomina o „podniesieniu” go przez Boga</span><span style="font-family: verdana;">. Bahaizm, wzorem islamu,
pozostał wierny nakazowi abstynencji. Jakiekolwiek używki
doprowadzające do upojenia, czyli stanu, w którym realna ocena
rzeczywistości jest utrudniona lub niemożliwa są bahaitom zakazane, a za najbardziej szkodliwą z używek uważa się marijuanę. Bahaizm podważył również słuszność poligamii, reinterpretując wersety Koranu,
według których poligamia jest dopuszczalna pod warunkiem, że żony
doświadczą równego traktowania ze strony męża. Punkt widzenia
bahaitów sugeruje błąd logiczny muzułmańskich egzegetów.
Sprawiedliwość jest bowiem ideałem, a ideał z natury rzeczy jest
niemożliwy do osiągniecia. Koran zgodnie z tą logiką de facto zakazuje
poligamii. Do kwestii cudzołóstwa </span><span style="font-family: verdana;">Bahaici podchodzą</span><span style="font-family: verdana;"> podobnie jak
chrześcijanie czy muzułmanie. Za cudzołóstwo uważa się kontakty
seksualne przed oraz pozamałżeńskie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">O ile
współczesne chrześcijaństwo niereformowane z całą pewnością
postrzega sakramenty małżeństwa i kapłaństwa za nieodwracalne,
bahaizm jest wyraźnie kontynuatorem reformatorskiego ducha islamu. W
ramach swej koncepcji jednej religii, pozwala na rozwody poprzedzone
„rokiem cierpliwości”. Bahaizm nie posiada również
duchowieństwa.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Oczernianie,
szkalowanie lub obmawianie jest przez bahaitów uważane za
najcięższy z występków. Współczesne chrześcijaństwo
katolickie głosem papieża Franciszka mówiącego, że "obmawianie
innych i plotkowanie zabija" najwyraźniej nawiązuje do poglądu od dawna już promowanego przez Bahaitów.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Pochówek
w bahaizmie jest silnie związany z tradycją islamu. Zmarli chowani
są głową w kierunku kibli, którą w tym przypadku jest Akka -
miejsce spoczynku Bahá'u'lláha. Tam też zwracają się codzienne,
obowiązkowe modlitwy bahaitów. Pogrzeby są jedyną okazją do sprawowania kultu w gronie współwyznawców. </span><span style="font-family: verdana;">Ciał się nie kremuje. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Podobnie
jak w islamie i chrześcijaństwie bahaici wierzą w nieśmiertelną
duszę. Twierdzą jednak autorytatywnie, iż nie jest możliwe realne
przedstawienie obrazów życia po śmierci, przecząc tym samym
sielankowym opisom raju czy zatrważającym wizjom
piekielnych katuszy. Bahaici wierzą, że dusza może kontynuować
swój rozwój po śmierci. Podróżując poprzez wiele światów
nieustannie zbliża się do Boga. Zdolność do odbycia tej podróży
jest synonimem raju. Pojęcie grzechu w bahaizmie nie istnieje.
Życie w grzechu, czy jak kto woli ignorancji to stan odwrócenia
się od Boga. Prowadzi on do spowolnienia lub w skrajnych przypadkach
stagnacji na ścieżce rozwoju duchowego. Taka postawa za życia
kontynuuje się po śmierci, utrudniając lub wręcz uniemożliwiając
duszy pośmiertną, rajską wędrówkę. Ten stan oddalenia od Boga
jest dla bahaitów odpowiednikiem piekła. Bahaizm nie jest kontynuatorem
muzułmańskiej wiary w dżinny czy anioły. Doktryna bahaicka utrzymuje, iż istnieją tylko trzy rodzaje bytów. Bóg, jego
manifestacje oraz ludzie. Życie człowieka rozpoczyna się w
momencie zapłodnienia. Wtedy też rodzi się dusza. Dusze posłańców
bożych istnieją w zaświatach przed wstąpieniem w ciało poczętego
embrionu, zaś Bóg jest wieczny. Można powiedzieć, że anioł to
dusza, która na skutek wędrówki doświadczyła bliskości Boga.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Każdy
bahaita zobowiązany jest do przestrzegania postu przez
dziewiętnaście dni w roku, czyli przez bahaicki miesiąc. Post,
podobnie jak w islamie, rozpoczyna się o zachodzie słońca i trwa
aż do świtu. Jest to czas refleksji i rozliczenia swoich postaw.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Rozdawanie
jałmużny jest w bahaizmie potępiane, choć pomoc ludziom
niepełnosprawnym czy chorym jest zalecana. Rozdawanie jałmużny ludziom zdrowym, zdolnym do pracy jest wspieraniem „patologii
wegetacji”, działaniem, które w istocie promuje bezczynność i
utrwala stagnację.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Bahaici,
wzorem muzułmanów odwiedzają swoje najświętsze sanktuarium –
letnią rezydencję Bahjí, położoną na terenie Akki, gdzie w 1892
r. zmarł Bahá'u'lláh. Tam też wierni mogą zobaczyć jego
zdjęcie. Bahaizm, podobnie jak islam, zabrania portretowania swojego
proroka. Pielgrzymka w bahaizmie jest obowiązkowa dla wszystkich,
którym zdrowie lub sytuacja finansowa na to pozwala. Działania
struktur administracyjnych są w całości finansowane z datków
współwyznawców z całego świata, a przyjmowanie darowizn od ludzi
innych wyznań jest zakazane. Każdy bahaita jest moralnie
zobowiązany do opłacania tzw. „hukuku-l-lah”. Polega to na
przekazaniu na potrzeby wspólnoty równowartości 19% wszystkich
wydatków przeznaczonych na zagwarantowanie sobie luksusu. W islamie
jest to 1/40 lub 2,5% dochodów. Nakaz ten odwojuje się do jedynie
sumienia wyznawców, a jego nieprzestrzeganie nie pociąga za sobą
żadnych konsekwencji administracyjnych, co najwyżej naraża na
pogardę co bardziej małostkowych współwyznawców.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Bahaizm
wzorem starszych religii monoteistycznych przyjął strategie
wymierzoną w utrwalenie, zmonopolizowanie a w rezultacie
zglobalizowanie własnego poglądu na to, czym powinna być zdrowo
funkcjonująca religia. Chrześcijaństwo uznaje Chrystusa za "drogę,
prawdę i życie", islam Muhammada za "pieczęć proroków"
i to po wsze czasy. Bahaizm, czerpiąc naukę z nieugiętej postawy
starszyzny znalazł furtkę w głoszonej przez siebie zasadzie
progresywnego objawienia. Zgodnie z jego naukami, następny prawowity prorok nie pojawi się
wcześniej niż za tysiąc lat.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Bahaizm w
Iranie jest oficjalnie zakazany, a jego wyznawcy mniej lub bardziej aktywnie prześladowani. Ich
status podobny jest do tego chrześcijan z czasów, gdy
ich nowonarodzona religia wciąż uważana była za heretycką sektę,
założoną przez nieznanego jeszcze wtedy historii żydowskiego
apostatę.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Moje
poszukiwania jakichkolwiek śladów bahaizmu w jego kolebce-Szirazie spełzły więc na
niczym</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Po południu zjadłem coś z Polakami
napotkanymi w hotelowym korytarzu. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><span style="background-color: white;">-</span>Przyjechaliśmy
do Iranu na dziwki – chełpili się celem swojej wyprawy. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Zmęczony ich towarzystwem, czterdziestogodzinną podróżą z Baku
oraz godzinami spaceru w prawie pięćdziesięciostopniowym upale
wróciłem samotnie do hotelu. Rozbuchana żarem słońca i emocji
głowa nie pozwała zasnąć. Zapadał mrok. Tężał gwar. Wiercąc
się w półśnie, w mokrej od potu pościeli, przez okno hotelowego
pokoju na pierwszym piętrze wsłuchiwałem się w odgłosy
dobiegające z ulicy. Całe miasto, wymarłe w godzinach popołudniowego upału, teraz zdawało się przeżywać rezurekcję. Szum
wentylatora wplatał się w nawoływania sklepikarzy. Brzęczące
silniki motorów mieszały się z muzyką dobiegającą z
restauracji naprzeciw tak jak mój sen się mieszał z jawą. Cisza
zapadła dopiero nad ranem. Bezsenna noc przypomniała mi smak samotności.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-Minie sporo czasu zanim wrócę –
rozpaczałem w myślach, wpatrując się otępiale w plamy po zaciekach na
suficie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Miałem
dość Szirazu. Rano spakowałem bety i złapałem taksówkę na
dworzec autobusowy. Jeden dzień wystarczył, żeby zmęczyć się
tym ponad milionowym, pustynnym skupiskiem ludzkich istnień. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Kierowca Paykana śmiał się od ucha do ucha. Uparcie próbował mi
coś wytłumaczyć. Nastawienie Irańczyków do przyjezdnych jest
uderzające. Dużo się śmieją. Są chętni do pomocy i choć nie
sposób się z nimi porozumieć to intencja tych komunikatów
wysyłanych poza słowami jest jednoznacznie pozytywna. Na mijane w drodze
powrotnej na północ krajobrazy zobojętniałem. Moja uwaga
koncentrowała się na pasażerach. Mężczyzna siedzący obok mnie
okazał się być lekarzem. Dzięki jego wyedukowanej angielszczyźnie
gawęda naprawdę dobrze się kleiła. Gdy dojeżdżaliśmy do
Esfahanu zaproponował mi kilkudniowy pobyt w jego rodzinnym
domu. Zaskakujące! Podczas podbojów muzułmańskich islam został
Persji narzucony. Zdominował kulturę niwecząc stare religie.</span><span style="font-family: verdana;"> Eksporterzy islamu – Arabowie nigdy jednak do
swoich domów nie zapraszają.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Popołudnie
w Esfahanie spędziłem na Imam Square. Poszwendałem się w cieniu szczodrze oferowanym przez otaczające mnie meczety. Pod ich turkusowymi kopułami chwilę spędziłem na zabawie długim echem, zwracając na siebie uwagę dokładnie wszystkich zwiedzających. Naśladując biesiadujące na
trawniku irańskie rodziny zajadłem jakąś „kulaszkę”. Kilku chłopaków przysiadło się do
mnie na trawie. Od dłuższej chwili przyglądali mi się z zainteresowaniem.</span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj8CHMVNUwPnVvLMAsi-b7fJU75phTZkobRv4STAM4J8XB1qYWZt0jAfOcA0Q3eiC0M3jCKRwThPXTNxvtwsj7w-KFeCFAUeu7mghcKS91qfJ3Mp06SMF69bim48sxC0DGMlUKxGsW9SjUltNImphuJEzE-eoYXfffJQAogt97ZYp2zqSc8gh1bvvG2818/s5184/P1010185-topaz%20hung-enhance-2x-exposure-sharpenCROP.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2916" data-original-width="5184" height="361" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj8CHMVNUwPnVvLMAsi-b7fJU75phTZkobRv4STAM4J8XB1qYWZt0jAfOcA0Q3eiC0M3jCKRwThPXTNxvtwsj7w-KFeCFAUeu7mghcKS91qfJ3Mp06SMF69bim48sxC0DGMlUKxGsW9SjUltNImphuJEzE-eoYXfffJQAogt97ZYp2zqSc8gh1bvvG2818/w640-h361/P1010185-topaz%20hung-enhance-2x-exposure-sharpenCROP.jpeg" width="640" /></a></div></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-We
are soldiers for <span style="background: rgb(255, 255, 255);">Ahmadinejad</span> – wyjaśnił w końcu ten, co się odważył.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Z niewinną zazdrością słuchali jak wymieniam
amerykańskie miasta, które widziałem na własne oczy. Ci
zachwyceni Zachodem młodzi żołnierze, powierzający mi sekret
swojej krytycznej postawy wobec własnego państwa i przywódcy, nie
pasowali do obrazów wrogiego Iranu aplikowanych przez CNN. W mojej
głowie rozumienie pojęć właśnie się aktualizowało. Nagle
zdałem sobie sprawę, że imperializm nie jest przeciwwagą
komunizmu, zaś krytyka Iranu, tak notoryczna w zachodnich mediach
jest jedynie propagandą interesów podupadającego imperium
amerykańskiej buty. Polityczno-religijne igraszki dużych i upartych
mają swoje konsekwencje. Ci żołnierze jeszcze przez wiele lat po
zakończeniu służby wojskowej nie będą mogli opuścić ojczyzny. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Do
Teheranu postanowiłem powrócić pociągiem. Tak dla urozmaicenia. W
holu ogromnego budynku stacji byłem jedynym obcokrajowcem. Ustawiłem
się w pierwszej lepszej kolejce. Łatwość, z jaką kasjerka
posługiwała się tą swoją wyedukowaną angielszczyzną oraz to,
że podczas całej podróży z żadną kobietą nie zamieniłem
jeszcze ani słowa, zachęcały do przekroczenia norm społecznych.
Czasu było niewiele. Zacząłem ją wypytywać o jakieś nieistotne
sprawy, żartować. P</span><span style="font-family: verdana;">iłeczki, które jej podkręcałem,
odbijała sprawnie i bez wahania. Nie musiałem się powtarzać. W
rzeczywistości zdominowanej przez męski punkt widzenia kobiety
muszą być ambitne. Ponad wszystko pragną wiedzy, w którą
inwestują całą swoją powagę. Chcąc w otoczeniu mężczyzn
wodzić intelektualny rej, muszą ustawicznie kierować się sprytem,
żeby w konsekwencji móc wodzić ich za nos.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-</span><span style="font-family: verdana;">What
good? Iran good or Lahistan good? </span><span style="font-family: verdana;">- zapytał umundurowany wąsacz. </span><span style="font-family: verdana;">Władał angielskim najbieglej z całej trójki.</span><span style="font-family: verdana;"> Gdy
nastrój panujący w kolejowym komisariacie nieco już zelżał, dotarło do mnie, że tam p</span><span style="font-family: verdana;">rzy kasie chyba poczułem się zbyt swobodnie</span><span style="font-family: verdana;">. Teraz odpowiadałem przed
trzema policjantami. Jeden wertował mój paszport, a drugi brylował a trzeci siedział i patrzył.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-Lahistan
good. Iran veeeery good! - odpowiadałem z pięć razy na to samo
pytanie ku uciesze mundurowych.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Rozpoczęło
się groźnie, a skończyło na herbacie. Atmosfera, w jakiej
opuszczałem komisariat przypominała bardziej zakończenie
oficjalnej wizyty państwowej. Zdecydowałem, że na przyszłość
nie będę zadawał pytań kobietom w miejscach <span style="background-color: white;">użyteczności
publicznej.</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><span style="background-color: white;"><span style="background-attachment: initial; background-clip: initial; background-image: initial; background-origin: initial; background-position: initial; background-repeat: initial; background-size: initial;">Na
peron wchodziło się jak do samolotu. Kontrola biletów, bramki.
Wspólne czekanie na podstawienie pociągu</span>. </span>Wspólny wymarsz na peron. Nastał wieczór a rozmowy w przedziale wciąż się nie
kleiły. Umościłem sobie legowisko i odpłynąłem w sen chłodzony
równomiernym powiewem z klimatyzatora pod sufitem. Obudził mnie
dłuższy bezruch. Staliśmy w środku pustyni, na horyzoncie której
rysowały się jakieś góry.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dla
zabicia czasu, naładowani energią nocy przespanej w chłodnej
kuszetce, postanowiliśmy się czegoś o sobie dowiedzieć. Nasza
głośna rozmowa przyciągnęła pasażerów z innych przedziałów.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-What
job? - zapytał ktoś stojący w korytarzu. Próbowałem
wyjaśnić, że wokalista jazzowy. Bezskutecznie. Arabskie słowa
kompletnie się nie sprawdzały. Zdecydowałem się więc na krótką
prezentację. Chwilowa, pełna konsternacji cisza była jej pierwszą, łagodną konsekwencją. Całe towarzystwo zamarło a
potem parsknęło śmiechem, rechocząc jeszcze przez chwilę.
Omówili coś przekrzykując się nawzajem, po czym wydelegowali
reprezentanta, żeby mi pokazał, o co śpiewaniu chodzi. Coś tam
pojęczał na religijną nutę w rytm miarowo klaszczących pasażerów
z przedziału. Żeby zachować towarzyski fason, też go wyśmiałem.
Podróż minęła nam wesoło i przyjaźnie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">W stolicy
żagle napędzające kadłub mojego podróżniczego zapału
obezwładniła flauta. Nie chciało mi się ani zwiedzać ani szukać
hotelu. W ciągu zaledwie pięciu dni mojej irańskiej podróży,
poczułem się na tyle pewnie, że zacząłem rozważać spędzenie
nocy na ławce w parku. Póki co, bez żadnego celu ruszyłem przed
siebie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Wyróżniający
się pośród morza paykanów linią, kolorem i szykiem peugeot
zatrzymał się tuż obok mnie.</span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh0MFOkGGauCOabYsom04en_zt4e5b7k7zdDgc7DZCrhFcq-vRBL6OKjdqybjjlbpAZVBVHSHM5j7-_CdmDjbnB9nMAsScUQ3-kq2gTAMLvUvGWOvIspZa587fCqPR5KK5jVTpZ4TjzxOa_lfyjatOoQN0p2kU8tZySUpDJWNo-ExxV-HdQRti347CPnVo/s5184/crop%20blog%20P1010087-topaz%20hung-enhance-2x-exposure-sharpen-color.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2916" data-original-width="5184" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh0MFOkGGauCOabYsom04en_zt4e5b7k7zdDgc7DZCrhFcq-vRBL6OKjdqybjjlbpAZVBVHSHM5j7-_CdmDjbnB9nMAsScUQ3-kq2gTAMLvUvGWOvIspZa587fCqPR5KK5jVTpZ4TjzxOa_lfyjatOoQN0p2kU8tZySUpDJWNo-ExxV-HdQRti347CPnVo/w640-h360/crop%20blog%20P1010087-topaz%20hung-enhance-2x-exposure-sharpen-color.jpeg" width="640" /></a></div></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-Szukam
dworca autobusowego - odrzekłem zapytany, czy nie potrzebuję
pomocy. Posługujący się nieskazitelną angielszczyzną kierowca,
sprawiał wrażenie najbardziej ogarniętego z całej trójki. Na
tylnym siedzeniu miejsca wystarczało dla mnie i plecaka. Ten, obok,
którego usiadłem był małomówny.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-Majątku
– tłumaczył kierowca, kim jest mój współpasażer - dorobił się na handlu narkotykami w
Japonii.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Wygodne
siedzisko samochodu sprawiało, że obojętniałem na wszystko,
czując jak tężeje we mnie potrzeba poddania się dyktaturze ciepłej ręki
przewodnika. Zaproszenie na imprezę w górach przyjąłem bez
wahania.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dziewczyny,
które do nas dołączyły, ich karykaturalne tańce bez nakryć
głowy i nerwowy dyskomfort, z jakim skupiały się na reakcjach
zgorszonych ich zachowaniem przechodniów, którzy również chcieli
spędzić to wolne popołudnie w zgodzie z wpojoną im wizją
wolności i spokoju. Ot jak spędziliśmy ten kilkugodzinny piknik
nad rzeczką.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Z
Chłopakami pożegnałem się na dworcu. Kontaktów nie wymienialiśmy. W oczekiwaniu na wieczorny autobus do Asztary jeszcze
przez chwilę buzowały we mnie najświeższe wspomnienia.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Wpadając
za horyzont, słońce, niczym ogromny wir, zasysało otulającą
miasto od zachodu wielką, pomarańczową łunę. Muezzini
dogmatycznym zawodzeniem żegnali tlące się resztki dnia. W
wieczornym skupieniu ich głosy rozbrzmiewały majestatycznie.
Rozpływały się w ciepłym, wieczornym powietrzu popadając w
niebyt wraz z więdnącą czerwienią ostatnich podrygów słonecznego
blasku by na dobre oznajmić nadejście nocy.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Autobusy z
Teheranu odjeżdżają we wszystkich kierunkach co godzinę. Wczesnym
rankiem znalazłem się w miasteczku na granicy, w którym
rozpocząłem swoją perską przygodę. Kupiłem podpłomyk i
skierowałem się w stronę przejścia. Irańska celniczka pobieżnie
przejrzała mój paszport, po czym odprawiła mnie „na odsieb”
wskazując Północ. Podczas azerbejdżańskiej kontroli wszystko
szło gładko dopóki informacja, że jestem z Polski nie rozniosła
się wśród celników z sąsiadujących kanciap. Polska drużyna
dzień wcześniej pokonała Azerbejdżan jeden do zera. Początkowo
żartobliwa sytuacja, nagle straciła swój pierwotny kontekst oparty
na kurtuazyjnej wymianie dowcipów. Kiedy dotarło do mnie, że jeden
z umundurowanych i uzbrojonych urzędników w przegranej dopatruje
się narodowej hańby, a ja jestem przedstawicielem tych, co
odpowiadają za ten mizerny stan azerskiej dumy narodowej, </span><span style="font-family: verdana;">straciłem nastrój do żartów.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-Znajesz -
spuentował swój długi monolog starszy celnik, gdy ja już na dobre</span><span style="font-family: verdana;"> zamieniłem się w słuch.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-Na
sljeduścij raz nużna praigrat!</span></div>karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-84837222164914723582024-03-07T13:17:00.047+07:002024-03-13T20:48:45.326+07:00Wietnam 2024: Trucizna ostatnich chwil<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;"><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">W kwietniu Ji upada i łamie sobie
biodro. Nic w tym nadzwyczajnego zważywszy, że ma już grupo po
siedemdziesiątce. Rodzina przewozi ją do lepszego, oddalonego od
300 kilometrów szpitala w Sajgonie. Przez kilka tygodni synowie i córki na zmianę czuwają śpiąc na ziemi przy jej łóżku.
Przynoszą jedzenie, zmieniają pościel, zabiegają o lekarską
uwagę. Przykuta do łóżka nie wie, że już się z niego nie
podniesie a nadchodzący za jedenaście miesięcy marzec ma przynieść
jej śmierć.</span></div><div style="margin-bottom: 0cm;"><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Transujące melodie tutejszych pieśni
religijnych już trzeci dzień dobiegają przez rozwarte na oścież
okno salonu sąsiadującego z moim oknem. Ot dwa metry dystansu
dzielącego mnie od centrum, w którym dzieją się te pozornie
dobrze mi znane, a jednak obce, katolickie rytuały.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Ksiądz namaścił chorą po
wietnamsku, ale modlitwy i pieśni kościelne śpiewane są już w
języku koho - mowie schrystianizowanych w dziewiętnastym wieku tubylców.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Trzy blisko spokrewnione rodziny
mieszkają dom w dom po tej samej stronie ulicy, więc wokół
umierającej zawsze ktoś czuwa. Dzieci biegają i ciągle coś
wykrzykują, a wczesnym wieczorem, gdy po osiemnastej tropikalny mrok
nie pozwala już na pracę w polu, ci miejscowi rolnicy wypełniają
z wolna salon, w którym leży umierająca, a ten zaczyna tętnić
przeciwwagą życia dla nadchodzącej śmierci. Jedni wpatrują się
w pustkę, inni żartują, jeszcze inni przeglądają co tam nowego w
jazgoczącej komórce, jakby dla ciszy, ku której sytuacja ciąży w
ogóle nie było zapotrzebowania. Salon - cóż to za salon!
Wykafelkowana na brązowo podłoga, odrapane do poszarzałej bieli
tynku, poczerniałe błękity ścian i swąd gnijącej od miesięcy
rany. Jedni siedzą na ziemi, na uplecionych z plastiku matach,
inni na plastikowych mikro-taboretach. Gdy w salonie robi się ciasno zaczynają się pieśni. Umierająca leży z rozdziawionymi
na sztywno ustami i oddycha jak przerażony kot, którego siłą
unieruchamia się do zdjęcia rentgenowskiego płuc. Jej
oddechy są płytkie i szybkie. Otumaniona trucizną ostatnich chwil, wciąż jednak chyba zdaje sobie sprawę, że oto nadchodzi kres. Dźwięk
pieśni odciąga na chwilę, a przynajmniej tak się wydaje, jej
uwagę od uporczywej świadomości, że oto jej czas się kończy.
Czy coś rozpamiętuje w bezruchu? Czy czegoś żałuje? A może ból
nie pozwala już myślom swawolić? W końcu, ten władca-umysł
poddaje się przygnieciony ciężarem większym niż potęga braku
nad nim kontroli. Dzisiaj matka umierającej, wysuszona chyba
stulatka (nikt do końca nie wie kiedy się urodziła), najstarsza z
garstki starców ocalałych z pandemii, człapie z bambusowym kijem w
rękach, żeby pożegnać swoją pierworodną. Przeżywa ją o ponad
dwadzieścia lat. Jest sucha i twarda jak ten kij. Zawsze taka była.
W czasach młodości, do wsi oddalonych o dziesiątki kilometrów
wędrowała po górach pieszo. Spała po lasach w chłodzie pod gołym
niebem. Kilkoro z jej dzieci pomarło za pacholęcia. Na umierających
ze słabości spoglądała zimnym okiem i choć w jej pojmowaniu
świata nie istniała kategoria prawa natury, była jego integralną
częścią, jego żywą manifestacją. Teraz siedzi w milczeniu, a
potem próbuje wstać. Jest wciąż silna, ale dzisiaj trzeba jej
pomóc. Pochodzi powoli do cuchnącego legowiska i próbuje się
pochylić. Pomaga jej w tym wnuczka trzymając ją w pasie. Matka
chwyta umierającą za rękę i mamrocze dialektem starych ludzi.
Wydaje się pocieszać córkę.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">- Wyzdrowiejesz – mówi, ale jej
instynkt jest niezawodny. Zawsze taki był. Potem się odwraca i
podpierając się bambusowym kijem człapie pochylona do przodu,
zamykając temat tej nie wiadomo już której w swoim życiu śmierci. Córka umiera
kilka godzin później.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Przez otwarte na oścież okno
przyglądam się jak ją przebierają. Teraz to już nie ona. To
ciało, jeszcze przed chwilą posztywniałe od bólu, teraz
wymykające się dłoniom, które z czułością pomagają mu w tym
ostatnim przyodziewku. Potem kładą je na ciemnoniebieskim, zdobnie
wytkanym kocu, takim co w zimne dni zarzuca się na grzbiet do
kościoła, a następnie przykrywają je tą samą materią i wyplecionymi z grubej nici dwoma białymi, pogrzebowymi pledami. Będą za dnia chronić ciało przed zbyt szybkim rozkładem. Wtóruje temu zawodzenie dzieci. To chyba ich pierwszy kontakt ze
śmiercią. Jedna z sióstr przez telefon prowadzi wideo transmisję
dla rodziny w Ameryce. Wielu z tutejszych plemieńców ma krewnych w
Północnej Karolinie. To tam, po zakończeniu wojny amerykańskiej,
bo tak się ją tu nazywa Wojnę w Wietnamie, część z nich
znalazła schronienie przed represjami ze strony czerwonej władzy
nadchodzącej z północy. Słychać zawodzenie kobiet, a jazgot
telefonowego głośnika potęguje upiorny charakter tej niecodziennej
sytuacji. Wszyscy się krzątają, na coś wskazują, coś
podpowiadają uwijającym się przy zwłokach dzieciom zmarłej. Wszyscy
tu żyją w obowiązku wobec innych. Na co dzień pomagają sobie w
robocie. Drzwi domów są zawsze dla wszystkich członków rodziny
otwarte, bez względu na to jak dalekiej i jak skłóconej.
Towarzyszą sobie na wszystkich etapach życia i troszczą się o
siebie aż do końca.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Teraz zwłoki przenoszone są do
domowej kaplicy. Każda chałupa ma tu taką. Na niewielkim ołtarzyku
widnieją zdjęcia zmarłych przodków a ponad nimi góruje
ukrzyżowana figura ich zbawcy. Zmarła, przykryta w całości bielą,
spoczywa na podłodze, głową zwrócona w stronę ołtarza. Gromada
(jest ich już ze trzydziestka) modli się ze skrzyżowanym na
piersiach rękami, jakby wyrażała pretensje, ale tak się tu
okazuje pokorę, uległość. Potem kto może to siada na
mikro-taboretach i ponownie rozbrzmiewają modlitwy odziane tym razem
w melodie. Mężczyźni intonują fałszywie. Odpowiadają im czyste
unisona kobiet. Melodie są krótkie, powtarzane długo z hipnotyczną
częstotliwością. Będą rozbrzmiewać w domowej kaplicy aż do
rana.</span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-ey2XXSgoDs5-mDURQgYyM_9UgCc_3oYc-__AIV6C4ImzaaY_Kld17HDGYzAbhXGuLZI8NBhtZfPOesAooVXBVoPLRVb6eky3MvrxyqBlkKIOO1ioULcw0jMtraGeFgaPX5bCcZ5O1fSEWY75gjKMJ-Ftvu8XjwQc36QWDvDkxpC19Gpim5IfC65oDPQ/s2048/crop%20blog%20funeral%20lac%20duong%20march%202024-6.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1152" data-original-width="2048" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-ey2XXSgoDs5-mDURQgYyM_9UgCc_3oYc-__AIV6C4ImzaaY_Kld17HDGYzAbhXGuLZI8NBhtZfPOesAooVXBVoPLRVb6eky3MvrxyqBlkKIOO1ioULcw0jMtraGeFgaPX5bCcZ5O1fSEWY75gjKMJ-Ftvu8XjwQc36QWDvDkxpC19Gpim5IfC65oDPQ/w640-h360/crop%20blog%20funeral%20lac%20duong%20march%202024-6.jpg" width="640" /></a></div></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Przed południem ciało trafia do
masywnej trumny z tutejszej odmiany ciężkiego, twardego drewna.
Nawet miejscowi mężczyźni nie znają jego nazwy. Wieko stoi pod ścianą. Twarz
zmarłej: wełniana czapka na głowie i supeł z oplatającej ją
fioletowej szarfy, która dociska dolną szczękę do górnej. Nie
było lekarza, żeby potwierdzić zgon. Członkowie rodziny o tym
zaświadczą. Nie ma też firmy pogrzebowej. Rodzina sama
przygotowała ciało do pochówku. Pod domem, na poboczu wystawiają
namiot a pod nim stoły i krzesła dla gości. Na podjazdach do domów
sąsiadujących ze sobą rodzin brakuje miejsc dla ciągle
przybywających motorów. To dzień pożegnania. Dzisiaj przyjeżdża
najdalsza rodzina, ale też obcy. W wieczornych uroczystościach
uczestniczą dobre dwie setki ludzi. Tak manifestują jedność
plemienną, ale pogrzeb to też okazja do spotkań towarzyskich.
Jedzą, piją, rozmawiają gwarnie a potem milkną, bo ktoś
zaintonował pieśń i wstają, bo oto znowu przypomina o sobie
majestat śmierci. Śpiewana jednym głosem jest wyjątkowo czysta,
melodyjna, piękna i choć to przeróbka dawnego pogrzebowego szlagieru przywiezionego tu przez misjonarzy z Francji, do której dopisano słowa w
języku koho, w spójnym brzmieniu tego chóru z przypadku czuć
magię jedności, głębię pożegnalnego tonu w pomieszaniu z zadumą
nad własnym losem. Na zakończenie odmawiają Pater Noster, w
całości po łacinie i wszyscy jak jeden w mig powracają do stołów.
Powraca też gwar, z taką nagłością jakby ktoś </span><span style="font-family: verdana;">na chybił trafił </span><span style="font-family: verdana;">położył igłę
na kręcącej się płycie gramofonowej. Tylko córka zmarłej czuwa przy trumnie, podczas
gdy nowo przybyli goście pokłaniają się przed domowym ołtarzem a
potem wrzucają koperty do plastikowej, przezroczystej skarbony.
Późną nocą, ci co mogą, wracają do domów. Ci co przybyli z Dam
Ron lub innych kolonii, oddalonych o kilka godzin jazdy przez góry, śpią teraz w ubraniach, skuleni na zimnych podłogach rozświetlonych izb,
opatuleni w grube koce. Nic zdaje się im nie przeszkadzać.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dzień trzeci uroczystości
rozpoczynają modlitwy nad zamkniętą trumną. Otaczają ją bukiety
kwiatów, z których uprawy słynie prowincja Lam Dong. W modlitwach
uczestniczy rodzina (dobre kilkadziesiąt osób). Przed
wyprowadzeniem trumny, kto może pomaga oczyścić kapliczkę, a
dzieci rozchwytują kwiaty, których nikt nie będzie zabierał na cmentarz.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Mszę odprawia wietnamski ksiądz.
Plemię jeszcze nie doczekało się własnego. Pomimo iż w
kulturze koho panuje matriarchat – mąż przybiera nazwisko żony a
najstarsza córka jest pierwszą w linii dziedziczenia ziemi i domu,
przed ołtarzem podział siedzących odbywa się zgodnie z chrześcijańską tradycją patriarchalną: mężczyźni po prawicy,
kobiety po lewicy.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Po stromym zboczu klepiska ośmiu
mężczyzn mozoli się przenosząc na miejsce spoczynku masywne cielsko
trumny. Z cmentarza położonego na wysokim wzgórzu rozciąga się
widok na całą dolinę oraz górujący nad nią szczyt Lang Biang –
najwyższą górę Płaskowyżu Centralnego. Na dnie doliny i na jej
zboczach wyrastają na przemian to domostwa to szklarnie. Kres
cywilizacyjnej ekspansji wyznaczają wyraźnie kontrastujące ciemnią
zieleni połacie sosnowych lasów, typowych dla wysokogórskich
tropików na tej szerokości geograficznej. Groby tego tarasu
widokowego, na którym rozrasta się cmentarz, spoglądają na
przepastną okolicę jakby na pociechę tym jej mieszkańcom, którzy
wciąż lękają się, że to właśnie tam spoczną. </span><span style="font-family: verdana;">Rodzinę zmarłej będzie się jeszcze odwiedzać przez 4 kolejne dni. Wspólne modły i obfity posiłek </span><span style="font-family: verdana;">w gronie najbliższej rodziny (jakieś 50 osób),</span><span style="font-family: verdana;"> zakrapiany piwem i wódką ryżową zakończy po siedmiu dniach okres grupowej żałoby.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEir1HWv01psdawVaV2BJC5K_2bGRTi2bOTP-rbwBqKSDWI6P8k6s2EsJ3UtxhIG-Uc0quSPgXJAke5Yh1DlXceCg6apEtXd6w1vllorfEBpuDwIQO_9vwLZK9TiP3h8DFrDN9pDK4rVm5dTvax43tpSAxxPlNmxLl5mnYbsiAHIEBrJoVadqKgE90-BWBE/s2048/crop%20blog%20funeral%20lac%20duong%20march%202024-51.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1152" data-original-width="2048" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEir1HWv01psdawVaV2BJC5K_2bGRTi2bOTP-rbwBqKSDWI6P8k6s2EsJ3UtxhIG-Uc0quSPgXJAke5Yh1DlXceCg6apEtXd6w1vllorfEBpuDwIQO_9vwLZK9TiP3h8DFrDN9pDK4rVm5dTvax43tpSAxxPlNmxLl5mnYbsiAHIEBrJoVadqKgE90-BWBE/w640-h360/crop%20blog%20funeral%20lac%20duong%20march%202024-51.jpg" width="640" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div></span></div></div></div>
karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-23854809249938258022023-05-05T13:21:00.076+07:002024-03-10T22:07:22.693+07:00Bangladesz 2023: 7 Odporność szczura<div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Spośród licznych megamiast, przez które przewinąłem się w podróży za chlebem</span><span style="font-family: verdana;">, Dhaka oferuje mi wgląd w zupełnie nowe doświadczenie życia w wielkim mieście.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Jej historia jako osady sięga zaledwie pierwszego tysiąclecia po Chrystusie. </span><span style="font-family: verdana;">Na początku siedemnastego wieku, wraz z uzyskaniem statusu stolicy Bengalu podlegającego władzy muzułmańskiego Państwa Mogołów, które przez czterysta lat kontrolowało większość terenów Azji Południowej, rozpoczyna się historia Dhaki jako ośrodka miejskiego. Produkcja muślinu przez tutejsze manufaktury - jej skala zwiastująca nadejście rewolucji przemysłowej uczyniła z Dhaki jedno z najzamożniejszych miast ówczesnego świata. W skład jego elit wchodzili potomkowie samych władców Mugalu, a splendor, jakim miasto otaczało swoich mieszkańców przyciągało handlowców z najodleglejszych zakątków Azji i Europy, którzy chętnie się tu osiedlali. Czas prosperity Jahangirnagaru - taką bowiem nazwę</span><span style="font-family: verdana;"> nosiła </span><span style="font-family: verdana;">w owym czasie Dhaka,</span><span style="font-family: verdana;"> przypadł na siedemnasty i osiemnasty wiek, kiedy miasto odgrywało rolę największego w regionie Zatoki Bengalskiej portu rzecznego i morskiego. </span><span style="font-family: verdana;">Wschodni Bengal karmił Indie ryżem, zaspokajając jednocześnie trzecią część zapotrzebowania Europy na import towarów z Azji. </span><span style="font-family: verdana;">Elity rządzące nadały mu prawdziwie imperialny charakter, by zaświadczyć o jego bogactwie i roli, jaką miasto odgrywało w światowej sieci handlu. Jak grzyby po deszczu wyrastały meczety, pałace, ogrody, fortyfikacje. Wtedy to Dhaka zyskała sobie przydomek Wenecji Wschodu. </span><span style="font-family: verdana;">Wraz z nadejściem brytyjskiej władzy kolonialnej miasto zelektryfikowano. Zmodernizowano też narzędzia kolonialnego wyzysku budując linie kolejową łączącą Bengal z resztą Indii. W 1947, wraz z upadkiem imperium brytyjskiego, Dhaka uzyskała status stolicy Pakistanu Wschodniego, w której władzę w imieniu rządu w Karachi, siłą i w języku Urdu sprawowała pakistańska armia. W 1971 roku ulice Dhaki spłynęły krwią walczących o niepodległość Banglijczyków przeciwko żołnierzom broniącym sfabrykowanej jedności Pakistanu. 1975 rok zapoczątkował ponad </span><span style="font-family: verdana;">dziesięcioletni</span><span style="font-family: verdana;"> okres przewrotów wojskowych. Podczas pierwszego z nich lider nacjonalistów i przywódca nowoutworzonej, Ludowej Republiki Bangladeszu - Sheikh Mujib, którego podobizny widnieją dziś na wszystkich banknotach, został </span><span style="font-family: verdana;">wraz z rodziną</span><span style="font-family: verdana;"> </span><span style="font-family: verdana;">zamordowany w pałacu prezydenckim</span><span style="font-family: verdana;">. Jego ocalała córka - Sheikh Hasina pełni obecnie funkcję premiera Bangladeszu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfIE6A2XCzhHzKzMdVDY04UinRPfvmK3vdT2-vr1CN6878K7wAG6ioC6BO334ScbCY9Ur1OWPzk4l7DkTMl2cDKlBX9hPlfHAbKeJe_Y3mDa2nvEmb_fB2toADR42rccgjUxWkB-85VyNWq_x5zRGE3icAnOhWNZrsvYGOQjNjyuD_DyKLfDEzymFOmGo/s3856/crop%20860FEF7F-56F9-4B0F-9CDC-6258356EC562.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2169" data-original-width="3856" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfIE6A2XCzhHzKzMdVDY04UinRPfvmK3vdT2-vr1CN6878K7wAG6ioC6BO334ScbCY9Ur1OWPzk4l7DkTMl2cDKlBX9hPlfHAbKeJe_Y3mDa2nvEmb_fB2toADR42rccgjUxWkB-85VyNWq_x5zRGE3icAnOhWNZrsvYGOQjNjyuD_DyKLfDEzymFOmGo/w640-h360/crop%20860FEF7F-56F9-4B0F-9CDC-6258356EC562.JPG" width="640" /></a></div>Ula mieszka tu</span><span style="font-family: verdana;"> od trzech lat</span><span style="font-family: verdana;"> i pracuje dla </span><span style="font-family: verdana;">D</span><span style="font-family: verdana;">epartamentu Stanu Stanów Zjednoczonych</span><span style="font-family: verdana;">. Jest nauczycielką nauczania początkowego w szkole dla dzieci miejscowych oligarchów. Wysokość czesnego to trzydzieści tysięcy dolarów rocznie, mimo to szkoła określa się jako organizację non profit. Non profit?! Co prawda d</span><span style="font-family: verdana;">ochody z działalności tych rozsianych po całym świecie szkół amerykański d</span><span style="font-family: verdana;">epartament stanu</span><span style="font-family: verdana;"> przeznacza na wypłacanie wysokich honorariów </span><span style="font-family: verdana;">swoim pieczołowicie wyselekcjonowanym pracownikom</span><span style="font-family: verdana;">, zapewnianie im wysokiego standardu życia oraz na inwestycje w rozbudowę tego samofinasującego się mechanizmu wchodzenia do głów dzieciom światowych elit i to za ich własne pieniądze, jednak to amerykanizacja spadkobierców wielkich fortun oraz politycznych wpływów jest jego głównym celem i profitem - niewspółmiernie większym żniwem od dochodów z jakiegoś tam czesnego. A więc polityczne potęgi metodycznie pętają bogatym głowy swoimi ideologiami - system edukacji państwowej nie daje tu zamożnym szans na dobre wykształcenie, zaś wielkie korporacje metodycznie pilnują, żeby biedni nadal żyli w biedzie - w kraju, gdzie czwarta część populacji to analfabeci, n</span><span style="font-family: verdana;">iewolnicza praca w przemyśle tekstylnym </span><span style="font-family: verdana;">jest jedyną alternatywą na nieznaczne </span><span style="font-family: verdana;">polepszenie</span><span style="font-family: verdana;"> sobie warunków życia.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Do Starej Dhaki jedziemy samochodem sponsorowanym przez departament stanu, który w ramach wynagrodzenia zapewnia Uli również wytworny apartament w nauczycielskim kampusie usytuowanym nieopodal zabudowań szkoły. Samochód oczywiście z szoferem. Bangladesz to muzułmański kraj i choć doktryna islamu naucza o równości wszystkich jego wyznawców</span><span style="font-family: verdana;">, hierarchizacja społeczeństwa wielkich Indii w wyniku tysięcy lat istnienia kast i ich wpływu na relacje międzyludzkie sprawia, że szofer wciąż płaszczy się przed Ulą i gardzi pieszym.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dwa i pół kilometra spod mojego hotelu do centrum Starej Dhaki pokonujemy w niecałe pół godziny. To dlatego, że dzisiaj obchodzi się tu jakieś święto, więc na ulicach podobno nie ma korków. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Przestronny samochód pachnie świeżością. Klimatyzator chłodzi i osusza powietrze lepkie od wczorajszego deszczu oraz ogólnego poziomu wilgotności, typowego dla tego typu geografii. Bangladesz to przecież jedna wielka delta. Od wschodu łączy się z nią Ganges, który przekraczając granicę zmienia swoją tożsamość i już dalej nazywa się Padmą. Od północnego zachodu deltę zasila Brahmaputra. Wraz z jej dopływem Padmą i setkami pomniejszych odnóg tworzą największą deltę na świecie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Pomimo rzekomego święta, a może z jego powodu ulice Starej Dhaki tętnią. Takiej intensywności przejawów życia ulicznego na próżno szukać w miastach Europy. Wszyscy uczestnicy ruchu, ludzie i pojazdy niemal ocierają się o siebie. Nawet stanie w korkach ujawnia jakąś płynność ruchu. Korzystając z wymuszonych chwil przestoju niepowstrzymany napór pieszych i ryksz, toruje sobie drogę we wszystkich możliwych kierunkach</span><span style="font-family: verdana;"> przeciekając przez nieszczelności tych niekończących się kawalkad</span><span style="font-family: verdana;">, co głównymi arteriami prą do przodu.</span><span style="font-family: verdana;"> </span><span style="font-family: verdana;">Jedynym gwarantem bezpieczeństwa na tutejszych drogach jest zdecydowane uczestnictwo w ruchu. Pędząca klatko-taksówka nie zwalnia na widok tragarza obładowanego stosem towarów, które ten niesie na głowie. On też nie przyśpiesza ani się nie zatrzymuje, bowiem taksówka i tragarz uczestniczą w tym samym tańcu. Tempo, w jakim będą poruszać się po drodze wymaga zmysłu nietoperza - umiejętnej analizy tysięcy sygnałów wysyłanych przez setki klaksonów. To one informują o nadjeżdżającym pojeździe, o jego odległości, tempie zbliżania się a nawet miejscu przecięcia się planowanej trajektorii podczas poruszania się do przodu. Z tego powodu sygnały ostrzegawcze wysyła się całymi seriami. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Śmietniska - urobek codziennego obierania owoców, oskubywania zwierząt, pozbywania się plastikowych opakowań całymi górami zalega na głównych skrzyżowaniach, na deptakach wzdłuż rzeki, na której północnym brzegu wyrosła dawna stolica Bengalu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Buriganga to rzeka ściek. Każdego dnia miejscowe fabryki, manufaktury, gospodarstwa domowe, młyny, szpitale</span><span style="font-family: verdana;"> </span><span style="font-family: verdana;">odprowadzają d</span><span style="font-family: verdana;">o jej nurtów</span><span style="font-family: verdana;"> niemal pięć ton plastiku, gnijących odpadów, odchodów i zwierzęcego truchła oraz piętnaście milionów litrów toksycznych chemikaliów. Czwarta część populacji miasta cierpi w wyniku zatrucia tą poczerniałą od trucizny wodą. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfNwkZyYpRjSHhE0S-lHuLf_rkLxhKc5LmnhoyoxtWU6W4pxi8lrfgWeag_gF13KtSv7hVeH531HjRMOJk5EDgGUhAKTbqKbIq7J_tfz2LhU-FM68BpHkBKT5hcRKGnBCtRXiB9uDpnGWzj-ejQCTBN5hnTq326M2aldl9pqDggFIVfeGvpWGrvWDENWg/s2848/crop%20bangladesh%203-topaz%20hung-enhance-2x-faceai.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1602" data-original-width="2848" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfNwkZyYpRjSHhE0S-lHuLf_rkLxhKc5LmnhoyoxtWU6W4pxi8lrfgWeag_gF13KtSv7hVeH531HjRMOJk5EDgGUhAKTbqKbIq7J_tfz2LhU-FM68BpHkBKT5hcRKGnBCtRXiB9uDpnGWzj-ejQCTBN5hnTq326M2aldl9pqDggFIVfeGvpWGrvWDENWg/w640-h360/crop%20bangladesh%203-topaz%20hung-enhance-2x-faceai.jpeg" width="640" /></a></div></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Stara Dhaka nie zachowała nic z dawnego splendoru. Warunki panujące w tym portowym mieście są dokładną inwersją wyobrażeń o bogactwie i prospericie oraz tym, co przedsiębiorczy przodkowie </span><span style="font-family: verdana;">pokoleniom z dalekiej przyszłości </span><span style="font-family: verdana;">zamierzali pozostawić </span><span style="font-family: verdana;">po sobie </span><span style="font-family: verdana;">w spadku</span><span style="font-family: verdana;">. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dzisiejsza Dhaka, to obraz miasta w rozkładzie. Poczerniałe nory manufaktur rozświetlone zimnym światłem ledowych </span><span style="font-family: verdana;">żarówek</span><span style="font-family: verdana;">, smrodliwe kanały, lepkie stoły poczerniałych jadłodajni, w których ludzie o układach odpornościowych szczurów </span><span style="font-family: verdana;">poczerniałymi rękami wpychają do ust</span><span style="font-family: verdana;"> swoje dzienne porcje ryżowej ciapy. To musi odstraszać przyjezdnych, bo B</span><span style="font-family: verdana;">anglijczycy są ich tak bardzo ciekawi. Podczas piątego dnia wędrówek przez miasto nie spotykam białej duszy. Stąd te nieustanne pytania</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">- You what kandy?</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Ula tłumaczy, że kandy to country.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">- Polanteke - odpowiadam, bo to jedno z dwóch słów, które dotychczas zapamiętałem.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Ulice starej Dhaki są wilgotne. Słodkie opary unoszą się ze ścieków płynących w otwartej na widok przechodniów kanalizacji, biją nozdrza słodyczą fermentacji świeżo usypanych stert odpadków. Ulice są ciasne zabudową. Pamiętają czasy imperium Brytyjczyków, niektóre z nich okres ekspansji Kompanii Wschodnioindyjskiej. Ta z błogosławieństwem Elżbiety I, przez następne czterysta pięćdziesiąt lat łupiła Południową i Południowo Wschodnią Azję, budując bezkonkurencyjną dziś potęgę brytyjskiego socjalizmu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Zadziwiające, że każda z tych wnęk, każdy korytarz, budynek czy skrawek ziemi tworzących ten pozorny chaos, są gdzieś komuś przyporządkowane, zapisane, oddane na własność.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">W drodze powrotnej od straganiarza nad rzeką kupuję dwa granaty. Sprzedawca nie wie jak je wycenić. Sprzedaje chyba tylko na kilogramy. Na zbiegowisko nie trzeba tu długo czekać. Teraz całe </span><span style="font-family: verdana;">konsylium</span><span style="font-family: verdana;"> doradza mu jak sobie poradzić. Prowadzą debatę, po czym wspólnie orzekają werdykt - cenę moich dwóch granatów.</span></div>karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-18172588379239497322023-05-04T14:07:00.025+07:002024-03-11T21:13:28.077+07:00Bangladesz 2023: 6. Operacja przeszczepu Banglijczyka do kraju nad jakąś Wisłą<div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Powoli przyzwyczajam się do pikantnego jedzenia, choć wolę wymusić okazje do spożycia przynajmniej jednego posiłku pozbawionego chili. Dzisiaj na obiad serwuję sobie owoce. Banany i oliwki są dosyć suche, natomiast mango jest boskie - niewielkie, soczyste, słodkie, pozbawione wyrastającego z pestki włosia, które przeczesuje szpary pomiędzy zębami, a potem tam zostaje i dręczy.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Już trzeci raz kupuję podpłomyki u tego samego piekarza. Tym razem siadam przy małym stoliku na jedynej ławeczce dla klientów i czekam na swoją kolej. Wypiekanie świeżych chlebków na przypominającej płaski wok patelni, rozgrzewanej płomieniem spalanej ropy, takiej, jaką tankuje się diesle, idzie bardzo sprawnie. Chętnych jest za to dużo, więc czekam. Ten, co podjechał na motorze, też czeka, więc pyta skąd jestem, po czym chwali się, że ma agencję pośrednictwa pracy - wysyła Banglijczyków na kontrakty do Arabii Saudyjskiej, w niewolę Aramco. Mohammad - piekarz nie odpuszcza uśmiechu i non stop kręci się wokół tematu wizy. Na pytanie ile chlebków sprzedaje dziennie, odpowiada, że osiemset do dziewięciuset. Ja na to, że skoro tyle sprzedaje, to ma tu niezłe życie. W Polsce będzie dzielił noclegownię z sześcioma ziomkami na pięćdziesięciu metrach kwadratowych, za dnia przez dwanaście godzin i siedem dni w tygodniu będzie zmywał naczynia albo w najlepszym wypadku robił na kasie w </span><span style="font-family: verdana;">banglijskiej kebabowni</span><span style="font-family: verdana;">. Kiedy dotrze do niego, że nie o tym marzył, będzie za późno, żeby wyrwać się z pułapki wyobrażeń o lepszym życiu w Europie. Podążanie za nimi kosztowało go przecież cały majątek - sprzedany dorobek życia oraz zaciągnięte długi. Dlaczego? Będzie musiał słono zapłacić pośrednikowi za zaproszenie i mnóstwo innych lewych papierów, potem dojdą koszty wyprawy do polskiego konsulatu w New Delhi - indyjska wiza, bilety na samolot, tydzień w hotelu i jedzenie. Jeżeli mu się poszczęści i wizę dostanie, zapłaci krocie jak na tutejsze warunki za bilet lotniczy do Europy. Zanim zacznie odkładać na lepsze życie miną lata na spłacaniu kosztów całej tej skomplikowanej operacji przeszczepu Banglijczyka do kraju nad jakąś Wisłą, o której prawdopodobnie nigdy się nawet nie dowie.</span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxG0-9ntpM8nw1QZQCeVFZNU_tDMq92WsqFf1y5QRJcIMBJm10WD9iO0llxEYp1fyR5yNGtMSV4ZaktE3z6o09x9t99xx0lue9nqNbuSqdSo8GPLwU2MuUf2rG00fdu9Qcah0mpVNecN9VUrTR_iWXiBaW-lez2MbGePhhrCFDPk68xMYZAcGAsLf-/s3685/dhaka%20diesel%20seller-7.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2764" data-original-width="3685" height="396" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxG0-9ntpM8nw1QZQCeVFZNU_tDMq92WsqFf1y5QRJcIMBJm10WD9iO0llxEYp1fyR5yNGtMSV4ZaktE3z6o09x9t99xx0lue9nqNbuSqdSo8GPLwU2MuUf2rG00fdu9Qcah0mpVNecN9VUrTR_iWXiBaW-lez2MbGePhhrCFDPk68xMYZAcGAsLf-/w528-h396/dhaka%20diesel%20seller-7.jpg" width="528" /></a></div></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">A więc pyta mnie o której jestem wolny, na co ja że jestem ciągle zajęty. Potem stawia mi herbatę, a na koniec nie chce przyjąć zapłaty za jedzenie. Ja na to, że nie zaciągam długów i proponuję, że skoro jest taki szczodry to niech odda jedzenie </span><span style="font-family: verdana;">za darmo</span><span style="font-family: verdana;"> tamtemu biedakowi. On na to, że ja to inna sprawa. Płacę obiecując, że jutro też wpadnę na chlebki.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Po południu Imran podjeżdża taksówką. Jedziemy do Yamaha Flagship Store, gdzie mam poprowadzić warsztaty z improwizacji a zaraz potem zagrać koncert z zespołem Imrana. Improwizację Bengale mają tu już nieźle opanowaną. Najpierw stoimy w korku, dlatego do sali, gdzie mamy dzisiaj pracować, wbiegamy na ostatnią chwilę. Do tego pomiędzy warsztatami i koncertem organizatorzy ustalili trzydziestominutową przerwę na próbę i soundcheck, więc na mocy praw przysługujących band leaderowi zarządzam, że koncert gramy dzisiaj bez próby. Niech się wykażą na ile ten naturalny, wymuszony realiami życia dryg do improwizacji zdołają przełożyć na muzykę. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">W warsztatach uczestniczy kilkadziesiąt osób - głównie słuchacze, ale również osoby śpiewające i instrumentaliści grający pop, death metal, jazz i klasyczną muzykę banglijską. W sali wykładowej - wystawie instrumentów firmy Yamaha, światło razi i nęka chłód. Po godzinie pogadanki, zauważam, że niektórzy uczestnicy trzęsą się z zimna. Ja sam, pomimo obecności audytorium, nie czuję się specjalnie rozpalony,</span><span style="font-family: verdana;"> c</span><span style="font-family: verdana;">zuję się swobodnie. Świetnie rozumieją angielski, ponadto nie przynieśli ze sobą oczekiwań. Co poniektórzy uśmiechają się, ale prawie nikt się nie śmieje. Starają się klaskać, choć to energia kolektywu wymuszona, nieśmiała, mówiąca, że tego rodzaju aplauz nie leży w ich zwyczaju czy kulturze. Usadowili się w najodleglejszych rzędach i teraz czerpią przyjemność z anonimowej obecności, z tego, że mogą pozostać onieśmielonymi introwertykami, wdzięcznymi za to, że ufa się im i pozwala się na odbiór treści w zgodzie z ich potrzebami. Rozświetlona do granic możliwości sala też nie pomaga schronić się ich uwadze w pieleszach </span><span style="font-family: verdana;">intymności. Odpowiedni wybór i przygotowanie pomieszczeń do pracy z muzyką t</span><span style="font-family: verdana;">o jedna z kwestii wymagająca korekty.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Wieczór kończymy we włoskiej restauracji. Pizze, makarony, kanapki - wszystko musi tu zawierać chili, w przeciwnym razie nie będzie smakować. Banglijskie kubki smakowe na brak chili w jedzeniu reagują tak, jak nałogowy pijak na brak alkoholu w piwie. Żeby poczuć, że jest git i basta, trzeba z gwinta ojebać całą flaszkę.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Istnienie takiego Gulshan -</span><span style="font-family: verdana;"> dzielnicy na północy,</span><span style="font-family: verdana;"> w której odwiedziliśmy Wujka, zagraliśmy w sklepie Yamahy, i w której mieszka nasz ziom Mohaimin potwierdzają zasadę, że każdy kraj - czy to wyniesiony ku zamożności czy najzwyklej popadły w biedę będzie miał odpowiednio swoje getta dla pominiętych lub enklawy dla pomijających.</span></div>karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-9080408305836467732023-05-04T12:11:00.012+07:002024-03-11T21:13:41.957+07:00Bangladesz 2023: 5. Majątek osobisty, sponsorzy, wpływy i liczne koneksje<div style="text-align: left;"><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Od samego rana obchodzę dzielnicę. Idę do tej główniejszej drogi, po której jeżdżą ryksze i trzykołowe motory przysposobione do przewozu dwóch pasażerów lub jednego, rozmiaru XXL. Zatrzymuję się na herbatę i ciastko. Herbaciarnie to sklecone z drewna prowizoryczne stragany z obowiązkowym daszkiem i chybotliwą ławeczką. Tuż obok lady, która jest głównym stanowiskiem pracy herbaciarza, na wiecznym płomieniu agresywnie grzejącej kuchenki gazowej, w olbrzymim aluminiowym czajniku </span><span style="font-family: verdana;">non stop wrze woda</span><span style="font-family: verdana;">. Proces przygotowania herbaty, do której wrzuca się krojony na pociemniałej, zawilgoconej desce imbir wygląda niechlujnie i jest daleki od zachodnich standardów pojmowania tego, co higieniczne. Wszyscy jednak to piją, więc i ja bez większych oporów </span><span style="font-family: verdana;">do nich dołączam</span><span style="font-family: verdana;">.</span><span style="font-family: verdana;"> Po mikro szklaneczce herbaty czas na dominralizowanie się kokosem. Kokosy są tu dwa do trzech razy droższe niż te, którymi co rano raczę się na targowisku w Sajgonie. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">- Nie ma większej różnicy - Nahid porównuje muzułmańską Dhakę do hinduskiej Kalkuty. Tam również mówią po bengalsku, </span><span style="font-family: verdana;">k</span><span style="font-family: verdana;">oszt litra benzyny to też ponad dolar,</span><span style="font-family: verdana;"> ale w odróżnieniu od świń w Kalkucie nie jada się krów</span><span style="font-family: verdana;">. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Na początku wierzę, że straganiarze chcą mnie na kokosach kroić, bo jestem przyjezdny. Szybko zauważam, że ceny wszędzie są tak samo wysokie. </span><span style="font-family: verdana;">Do centrum tej ponad dwudziestodwumilionowej aglomeracji, co czyni Dhakę jednym z największych megamiast świata, trzeba w niekończących się korkach przetransportować towar ciężki i pokaźnych rozmiarów a paliwo jest tu droższe niż w Azji Południowo-Wschodniej.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dzisiaj, podczas porannego mineralizowania się kokosem podchodzi do mnie mężczyzna. Stoi młody, niski, umorusany i patrzy. Jego spojrzenia są nieśmiałe. Umiejscowił się przecież metr ode mnie, ale jego ciekawość jest silniejsza o zażenowania. Przygląda się mojej brodzie, szortom, trampkom. Wszystko we mnie musi wydawać mu się takie nowe. Szybko p</span><span style="font-family: verdana;">rzyzwyczajam się do zainteresowania, jakie wzbudza tu obcokrajowiec i nie tylko wśród żebraków.</span></div></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Pod stacją kolejki nadziemnej zatrzymują się miejskie autobusy. Poobijane jakby ktoś wyklepał je młotkiem, oskrobane od przeciskania się na styk pomiędzy innymi autobusami, przystają tu na kilka sekund. Wtedy to wyskakują z nich pasażerowie robiąc miejsce dla wskakujących, a ponaglają ich do tego pokrzykujący w drzwiach bileterzy. Tam znajduję cukiernię. Wypieki - owale o zróżnicowanym kształcie i rozmiarze, zatapia się w słodkim syropie, którym nasiąkają jak gąbki. Z każdym kęsem sok cieknie po dłoniach jak z plastra miodu. Węglowodanową przyjemność pozostawiam sobie na później. Słodycze zjadam w łazience nad zlewem. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Po południu Imran zabiera mnie na północ Dhaki. Jedziemy owym trójkołowym motorem. To specjalnie przygotowana do transportu, metalowa klatka - ciasna i klaustrofobiczna. Kolana niemalże sięgają metalowej kraty strzegącej kierowcę przez potencjalnym klientem- złoczyńcą. Okna po bokach to również kraty - przedłużenie wąskich drzwi z żywej stali pomalowanej ciemnozieloną farbą. Drzwi zamykane są na metalowy rygiel, w razie potrzeby na kłódkę. Rygle skrzypią rezonując wysokimi tonami z metalową konstrukcją kabiny boleśnie. Rygiel po lewej stronie kontrolują pasażerowie. To on ma ich ocalić podczas ucieczki z chybotliwej maszyny w razie wypadku, przy założeniu że ta nie padnie na lewy bok. Rygiel po prawej (ruch jest tu lewostronny) kontrolowany jest przez kierowcę. Krata oddzielająca go od pasażerów uniemożliwia, w razie potrzeby, samodzielne otwarcie drugich drzwi. Z każdym kilometrem widać jak zmienia się krajobraz miasta. Jedziemy wzdłuż kanału przypominającego jezioro, ulicami z których zniknęły wszystkie ryksze. Imran tłumaczy, że służą tylko do poruszania się po bocznych ulicach i dzielnicach niedostępnych dla głównych trakcji komunikacyjnych. Z uwagi na ogrom tego miasta, ryksze nie obsługują dalekich kursów. Siedząc w zamkniętej klatce, która sama teraz utknęła w korku i od kilkunastu minut nie porusza się ani o centymetr rozmawiamy z Imranem o wszystkim, co wzbudza kontrowersje: narkotykach, korupcji, wpływach armii i jej relacji z politykami, nadchodzących wyborach, biedocie i bogactwie lokalnej garstki prominentów. Jesteśmy w dzielnicy zamieszkałej przez ludzi z najgrubszym portfelem. Pełno tu cukierni z urodzinowymi tortami, kawiarni, gdzie serwuje się cappuccino i brownie, sklepów z zachodnimi ciuchami,</span><span style="font-family: verdana;"> ambasad. Nowoczesna architektura siedzib dużych, międzynarodowych firm, imponuje nowatorstwem pomysłów wyróżniając się na tle ogołoconych z jakichkolwiek znamion urody, typowych dla tego miasta prowizorycznych i szaroburych zabudowań. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Na końcu zadrzewionej alei, w sąsiedztwie kilku ambasad oraz piętrowca, który niespodziewanie wyrósł i teraz setką balkonów próbuje przez gęste konary dorodnych drzew </span><span style="font-family: verdana;">dopatrzyć się </span><span style="font-family: verdana;">co takiego się dzieje poniżej, na terenie ogrodzonej wysokim murem posesji, znajduje się cel naszej podróży. Stalową bramę otwiera nam umundurowany, uzbrojony strażnik. Jesteśmy umówieni, więc od razu nas wpuszcza. Pod dachem swego rodzaju portierni kilku służących stroni od słońca. Przed domem - imponującym parterowcem z </span><span style="font-family: verdana;">podjazdem dla dwóch samochodów</span><span style="font-family: verdana;"> zadaszonym na wypadek deszczu czeka już nasz gospodarz - Wujek. Ten posiwiały mężczyzna koło siedemdziesiątki wita nas osobiście przed drzwiami posesji. Nie stwarza dystansu. </span><span style="font-family: verdana;">Zachowuje się bezpretensjonalnie.</span><span style="font-family: verdana;"> Zaprasza nas w gościnę po czym osobiście przeprowadza przez ciąg pokoi zdobnych w gustownie rzeźbione acz funkcjonalne meble z pociemniałego drewna, obrazy, niewielkie rzeźby, wysmakowane, drobne gadżety - ni to ozdoby ni to przydatne elementy wyposażenia tego uporządkowanego wolą i zwyczajami zamożnego pana domu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">W olbrzymim pokoju gościnnym wita nas odziana w sari asystentka Wujka - urodziwa, zaokrąglona na twarzy kobieta u progu trzeciej fazy życia. Usadawiamy się dość daleko od siebie </span><span style="font-family: verdana;">na osobnych sofach</span><span style="font-family: verdana;">. Służący wnoszą sok z arbuza schłodzony kostkami lodu oraz mięsno-owocowe przekąski. Imran dość ogólnikowo przedstawił mi cel naszej wizyty i dopiero w trakcie spotkania zaczynam rozumieć po co tu przyjechaliśmy. Wujek jest dilerem sztuki, stąd te ściany ciasno obłożone obrazami. Ich styl kontrastuje ze sobą, za to ramy są zrobione na tę samą modłę. </span><span style="font-family: verdana;">Najnowszy projekt Wujka - wielbiciela i mecenasa muzyki, ma na celu założenie konserwatorium, gdzie będzie się wykładać muzykę zachodu a festiwal Voicingers ma mu w tym pomóc. </span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWK4PsxC14QbpltzO3KU78FH5W0to7l3APidMlygh_uZ2-V8npU6L38T1a1RQ6ENEQeTv6f-YCFUQG2LhRliU7CJjc-0Lwmi73qaamvh_a4QCoeYLIpPKRXMSKH-IIe49JCgcWT9ET_IPheQrUfOz3bJwEL5ppKzC_9O9n5qMTC0P_8Xv6BlDhjvL2vUA/s4032/crop%20blog%20bangladeh%202023%20Imran%20Ahmed%20in%20Dhaka%20darker.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWK4PsxC14QbpltzO3KU78FH5W0to7l3APidMlygh_uZ2-V8npU6L38T1a1RQ6ENEQeTv6f-YCFUQG2LhRliU7CJjc-0Lwmi73qaamvh_a4QCoeYLIpPKRXMSKH-IIe49JCgcWT9ET_IPheQrUfOz3bJwEL5ppKzC_9O9n5qMTC0P_8Xv6BlDhjvL2vUA/w640-h360/crop%20blog%20bangladeh%202023%20Imran%20Ahmed%20in%20Dhaka%20darker.JPG" width="640" /></a></div></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Ustaliwszy plan działania na najbliższe miesiące opuszczamy rezydencję w optymistycznych nastrojach. Wujek na drogę powrotną do domu </span><span style="font-family: verdana;">oferuje nam</span><span style="font-family: verdana;"> swój </span><span style="font-family: verdana;">samochód z kierowcą. Ofertę przyjmujemy z wdzięcznością a on,</span><span style="font-family: verdana;"> gestem typowym dla relacji pomiędzy panem a sługą, mobilizuje kierowcę do natychmiastowego przygotowania wozu.</span></div>karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-84793696336382962912023-05-03T17:35:00.011+07:002024-03-11T21:34:13.767+07:00Bangladesz 2023: 4. Niczym w bańce mydlanej<div style="text-align: left;"><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Royal Inn Hotel, w którym umieścili mnie moi gospodarze, mieści się podobno w centrum miasta. Jednorodność architektury tego centrum zdaje się wykraczać daleko poza jego granice sprawiając, że trudno się zorientować czy to już nie czy jeszcze tak. </span></div><div style="text-align: justify;"><span><span style="font-family: verdana;">W bezpośrednim sąsiedztwie Royal Hotel Inn sklepów brak. Za to można iść na wprost, koło targowiska wyrastającego w godzinach porannej ciepłoty wzdłuż murów alejki wciśniętej pomiędzy dwa bloki mieszkalne. Wykopy </span></span><span style="font-family: verdana;">ujawniające przebitą rurę, </span><span style="font-family: verdana;">w której kiśnie czarna jak atrament woda</span><span style="font-family: verdana;"> ściekowa, tworzą zapachową aurę</span><span style="font-family: verdana;">. W jej wnętrzu, niczym w bańce mydlanej handluje się mięsem i owocami. Tuż obok pod olbrzymimi niby pokrywkami z drucianej siatki gnieżdżą się kury. Po przeciwległych stronach drewnianej deski siedzą w kucki rzeźnik i jego pomagier. Ten pierwszy </span><span style="font-family: verdana;">ewidentnie tępym nożem </span><span style="font-family: verdana;">piłuje szyję jednej z kur. Krew rozlewa się kałużą po wypalonym słońcem, pylistym klepisku zmieniając je w krwiste błoto. Ten drugi rękami utaplanymi po łokcie na wpół zaschniętą krwią niezdarnie wyskubuje pióra z dogorywającego zwierzęcia. Na sucho... </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgyhNUAgA5XCf1bLkC01tt28EMMGeMNygQc2CrXfoBKGE_ppBJMSek9oh7-_L7MDVsp-eV1Z8ANh4Iquj_lXy6UFgrsc1qIJELbD7vq-ic9oCP-MSVfrU8sCLjpA_9jv__QrjjnVylz7oVvXo1sIv6yVt4jyfF4wW327uU5MCXgGEb0FVfPWLe6m_Tuq-U/s3917/crop%20blog%20bangladesh%202023%20IMG_7924.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2203" data-original-width="3917" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgyhNUAgA5XCf1bLkC01tt28EMMGeMNygQc2CrXfoBKGE_ppBJMSek9oh7-_L7MDVsp-eV1Z8ANh4Iquj_lXy6UFgrsc1qIJELbD7vq-ic9oCP-MSVfrU8sCLjpA_9jv__QrjjnVylz7oVvXo1sIv6yVt4jyfF4wW327uU5MCXgGEb0FVfPWLe6m_Tuq-U/w640-h360/crop%20blog%20bangladesh%202023%20IMG_7924.jpg" width="640" /></a></div></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Można też pójść w lewo, z</span><span style="font-family: verdana;">agruzowaną uliczką. Tam, gdzie krzyżuje się ona z nieco większą ulicą, h</span><span style="font-family: verdana;">andel odbywa się w ciągu wnęk, w których jak zwykle rozlewa się herbatę, podtrzymuje temperaturę fasolowych papek o niezmiennie żółtawym kolorze, zapowiadającym pikantną naturę strawy, </span><span style="font-family: verdana;">piecze podpłomyki w cenie dziesięciu lokalnych za sztukę. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Można też iść w prawo. Tam mija się niewielki postój ryksz barwnie prezentujących się na tle ściany zatapetowanej afiszami. Stamtąd już tylko kawałek szybko do ulicy, która poprawnie tętni życiem. Nie ma tu koszy na śmieci, ale nie ma też śmieci pod nogami. Właściciele sklepów dbają, żeby ich porcje c</span><span style="font-family: verdana;">hodników były pozamiatane. Długo się waham gdzie. Ostatecznie plastikową butelkę po wodzie wrzucam do ciasnej wnęki pomiędzy dwoma budynkami. T</span><span style="font-family: verdana;">am wala się masa innych śmieci.</span></div></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Naprzeciw hotelu stoi ściana. Codziennie tapetowana jest poranną prasą. Jeśli kto chce zaoszczędzić lub go nie stać na gazetę, może tu przystanąć i przeczesać na stojąco świeżutkie płachty gładko porozklejane na kilkunastu metrach kwadratowych.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">- Trujące chemikalia dodatkiem do żywności dla dzieci - Imran tłumaczy tytuł artykułu donoszącego o zamknięciu </span><span style="font-family: verdana;">bezdusznej fabryki</span><span style="font-family: verdana;"> przez policję czy jakichś inspektorów sanitarnych.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Przed samymi drzwiami hotelu wysiaduje stara kobieta. Kobietka to chyba lepsze określenie. Nie ma więcej niż metr dwadzieścia wzrostu. Łydki powyginane w kościach jak łuki gotowe do wystrzału na bardzo dużą odległość uniemożliwiają jej chodzenie. Macha na każdemu przywitanie i uśmiecha się. Tak wabi tych, co w udzielaniu jałmużny widzą szlachetny czyn lub tych, którym po prostu przykro na widok tak spektakularnego rodzaju kalectwa.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Tutejsi straganiarze też nie tracą czasu na owijanie w bawełnę. Ja pytam po ile bułka oni czy mam wizytówkę. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-Wizytówkę?!</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-My son - tłumaczy staragniarz - any Europe country collecting money. Help me!</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Chwilę zajmuje mi, żeby zrozumieć przekaz. Już wiem! jego syn chce wyjechać do Europy, żeby zarobiać pieniądze a ja mam mu pomóc załatwić wizę. </span></div>karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-6582714762902395822023-05-02T10:21:00.012+07:002024-03-16T19:30:15.670+07:00Bangladzesz 2023: 3. Zrównoważenie biedy<div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Noc kończy się szybko a poranek dłuży w nieskończoność. Karty sim w głównych miastach Chin czy Wietnamu kupuje się na lotnisku. Naganiacze gestem przypominającym zachodnie "spierdalaj" - wykonuje się go ruchem do siebie a nie od siebie - zachęcają do zakupu tego pierwszego, najbardziej podstawowego towaru, od którego w epoce dataizmu zaczyna się każda, wymagająca paszportu wizyta w obcym kraju. <br /></span><span style="font-family: verdana;">Bangladesz rzadko bywa celem turystów udających się do Azji. Tych, co poszukują wygód i luksusów odstrasza brud, nadmiar biurokracji, niedorozwój infrastruktury, szaleństwo korków, miernota dróg, zrównoważenie biedy oraz upór przestępczości i podążającej w ślad za nią korupcji. Oto powszechnie powielany, domagający się weryfikacji wizerunek kraju, w którym karty sim na lotnisku kupić nie można. Nie mam też miejscowych pieniędzy. Imran obiecał, że wpadnie z samego rana pomóc mi rozeznać się w nowej sytuacji. Przychodzi po dwunastej. W miasto wyruszamy rykszą. <br /></span><span style="font-family: verdana;">Ryksze to plaga Dhaki. To jej miażdżyca i permanentny zawał. Dystans, który moglibyśmy przejść w piętnaście minut pieszo, pokonujemy w pół godziny. Na wysiadywaniu w palącym słońcu na twardej ławeczce pojazdu napędzanego siłą mięśni rachitycznego mężczyzny spędzamy prawie całą podróż. Tam gdzie w Wietnamie poruszają się motocykle a w Chinach samochody, tu dominują powolne ryksze. Samochody usidlone ospałością </span><span style="font-family: verdana;">tempa trzykołowców napędzanych pedałowo bez przerzutek </span><span style="font-family: verdana;">b</span><span style="font-family: verdana;">ezskutecznie </span><span style="font-family: verdana;">próbują </span><span style="font-family: verdana;">pomiędzy nimi </span><span style="font-family: verdana;">lawirować</span><span style="font-family: verdana;">. W tym natłoku podaży zawsze i od razu znajdzie się wolny rykszarz. Podczas jednej szychty wykona osiem do dwunastu takich kursów, za które przy dobrej passie zarobi pięć do ośmiu dolarów dziennie. Średnia krajowa ludzi najciężej pracujących zdaje się nie przekraczać tu stu pięćdziesięciu dolarów miesięcznie...</span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZWyCr8syYmMD2BIwAJtTISdOV2YBfjZG9yLORtL29-rfsjzrCsoF4p6wkituAkIOLRgyAHrSFdehWrSvdkv-5U0kgtjOmF5_t5XrT9BU5Tho-99yOFdiPEnYC8lGi5jd0MlHZe5uaNxm9fkpXfPMXE1pCQBowsjup211Q0kb4DwOVgs0W83fzSCiU1as/s3881/crop%20blog%20bangladesh%202023%20crop.JPG" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2183" data-original-width="3881" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZWyCr8syYmMD2BIwAJtTISdOV2YBfjZG9yLORtL29-rfsjzrCsoF4p6wkituAkIOLRgyAHrSFdehWrSvdkv-5U0kgtjOmF5_t5XrT9BU5Tho-99yOFdiPEnYC8lGi5jd0MlHZe5uaNxm9fkpXfPMXE1pCQBowsjup211Q0kb4DwOVgs0W83fzSCiU1as/w640-h360/crop%20blog%20bangladesh%202023%20crop.JPG" width="640" /></a></div></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Miejscowe targowisko ukrywa się przed słońcem w parterowych labiryntach wysokich kamienic centrum miasta. Pełno tu jadłodajni serwujących ryż i curry oraz mini cukierenek, których produkty stężeniem cukru na drobny kęs łakocia mogą konsumenta </span><span style="font-family: verdana;">nie przyzwyczajonego do południowoazjatyckiego stylu dogadzania sobie węglowodanem </span><span style="font-family: verdana;">przyprawić o mdłości. W jednym z korytarzy wiodących w głąb mrocznej plątaniny targowych stoisk znajdujemy handlarza usługami sim. Prowizoryczne budki, nisze, zagłębienia służące za stoiska usługowe nie zdradzają ich prawdziwego potencjału. Na blacie szklanej gabloty, eksponującej używane telefony szybko ląduje czytnik odcisków palców. Podłączony kablem do telefonu służącego za pełnofunkcjonalny mikro-laptop przesyła do sieci skan obydwu palców wskazujących klienta. Cała operacja zajmuje kilka minut i kosztuje mniej niż dolara. W zamian dostaję zarejestrowaną na Imrana kartę i pięć gigabajtów Internetu. Będę z niej korzystał aż do wyczerpania danych. <br /></span><span style="font-family: verdana;">Bangladesz to jeden z tych krajów, gdzie biały człowiek wzbudza nieustanne zainteresowanie. Każde spojrzenie w stronę grupki przechodniów, nawet od niechcenia lub przelotne, pobudza kogoś do uwagi przeciągłej, ciekawskiej. Nie jest to jednak ten rodzaj niepokojącego zainteresowania. Czuć w nim jakąś niewinną ciekawość, skromną życzliwość - coś, czego nie czułem podczas samotnych wędrówek po Algierze, gdzie turyści to </span><span style="font-family: verdana;">hipnotyzująca swą rzadkością</span><span style="font-family: verdana;"> atrakcja. Z jego krętych zakamarków przyglądały mi się niemożliwe do rozczytania, kamienne twarze.<br /></span><span style="font-family: verdana;">Na lancz Imran zabiera mnie do rodzinnego mieszkania. W jego trzech pokojach mieszkają matka, jej dwie córki i syn czyli sam Imran. Mieszkanie jest jasne, okna pootwierane na przestrzał. Olbrzymie, sufitowe wentylatory skutecznie rozpraszają nieznośny efekt narastającego upału. Rozmawiam z najstarszą córką - dużo mówi, ale nie stroni od słuchania, a potem z matką: słucha z zainteresowaniem, choć trudno powiedzieć co ją skłania do uwagi: treść rozmowy czy ogólna aura nowego bytu, co zrządzeniem wszechświata na chwilę wypełnił jej własny, niezmienny i może jednostajny kąt. Tydzień temu straciła męża. Umarł znienacka, we śnie. Cała rodzina wciąż próbuje sobie z tym na różne sposoby radzić. W ich zachowaniu nie widać jednak oznak żałoby - bólu, braku pogodzenia. Są pogodni, serdeczni, </span><span style="font-family: verdana;">spokojni</span><span style="font-family: verdana;">. <br /></span><span style="font-family: verdana;">Powrotna podróż rykszą trwa znacznie krócej. W chodnikowej herbaciarni spotykamy Nahida - dźwiękowca, który będzie odpowiadał za brzmienie wieczornego koncertu. Ciekawość obchodów Światowego Dnia Jazzu to jeden z powodów, dla którego znalazłem się w Dhace. Herbatę pija się tu w stylu arabskim, z małych szklaneczek w kształcie hiperboloidy obrotowej, skręconej z umiarem. Można sobie zażyczyć z dużą ilością cukru lub z dodatkiem mleka. Jest też kawa i chuda ławeczka pod ścianą, na której tuż za moimi plecami powieszono niewielki plakat. Mężczyzna koło pięćdziesiątki leży nieprzytomny na szpitalnym łóżku. Jego z</span><span style="font-family: verdana;">masakrowane wskutek wypadku nogi i twarz przyprawiają o dreszcz egoistycznej autoempatii. </span><span style="font-family: verdana;">W dolnej części plakatu, horyzontalnie umieszczono pięć portretowych </span><span style="font-family: verdana;">fotografii</span><span style="font-family: verdana;">. Wisielcze pętle oplatają szyję ściganych jakimś prawem nieszczęśników, a plakat nawołuje do wykonania na nich wyroku śmierci. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Nahid przyjeżdża odebrać mnie z hotelu swoim motorem. Do oddalonego o kilka kilometrów klubu, tam, gdzie wieczorem odbędzie się świąteczne muzykowanie, jedziemy przeciskając się pomiędzy rykszami, ciężarówkami i innymi motorami, po azjatycku, kluczymy po krętych ulicach dzielnicy, w której na próżno szukać jakiegoś punktu orientacyjnego o centralnym znaczeniu. Stare kamienice mieszają się z parterowcami i blokami mieszkalnymi. Pośród nich, niejednokrotnie szarością betonowej pustki zieją szkielety deweloperskich </span><span style="font-family: verdana;">niewypałów</span><span style="font-family: verdana;">. Uczestnictwem w ruchu drogowym rządzą tu podobne do wietnamskich prawa anarchii czyli wszyscy uważają na wszystkich. Im większa koncentracja tym większa szansa na to, że kolejny dzień minie bez urazów. Jedziemy powoli, bo inaczej się nieda, więc Nahid opowiada. Bangladesz, to typowy importer, którego funkcjonowanie zależy od chińskiej taniochy. Nie ma tu naturalnych bogactw za to sporo japońskich inwestycji. Nahid biadoli nad nieodwracalnością skutków korupcji, chwali system edukacji. W Bangladeszu nie jest ona obowiązkowa. Dzieci też muszą pracować. Aby nie padały ofiarą analfabetyzmu-konsekwencji egzystencjalnych wyborów lokalnej biedoty, władze starają się zachęcać rodziców do kształcenia swoich dzieci. Jak? Edukacja chłopców jest tu przez pierwsze pięć, a </span><span style="font-family: verdana;">dziewcząt przez pierwsze dziesięć klas</span><span style="font-family: verdana;"> bezpłatna. Nie trudno wyliczyć, że koszt kształcenia pięciorga chłopców może przez kilka lat pochłonąć trzecią część dochodów utrzymującego rodzinę mężczyzny. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Klub powoli wypełnia się po brzegi. Uwagę moją przykuwa uroda tych ludzi. Kobiety o ostrych wyrazistych, nieco męskich rysach, </span><span style="font-family: verdana;">dużych, szeroko rozstawionych oczach i pełnych ustach</span><span style="font-family: verdana;"> oraz mężczyźni, nieco kobiecy, długowłosi, wysocy, szczupli, ciemnoskórzy - żywe archetypy skorygowanych wyobrażeń na temat wyglądu samego Jezusa Chrystusa.<br /></span><span style="font-family: verdana;">Wieczór wychładza atmosferę, która w klubie przybiera na wilgotności </span><span style="font-family: verdana;">wskutek działania</span><span style="font-family: verdana;"> lokalnego wynalazku. Wiatraki wypychają w przestrzeń rozpyloną wodę. Wychłodzona kostkami lodu mgiełka przynosi chwilową ulgę podnosząc w efekcie poziom duchoty, którą w ten spiralny sposób próbuje się niwelować. <br /><div style="text-align: justify;">Bangladeski jazz to raczkujące dziecko - chętne, jak to dzieci, do zabawy, wyjątkowo pełne zapału do nauki. Prezentacja muzyki zaplanowana na dzisiejszy wieczór w formie koncertu, w którym uczestniczy kilka zespołów szybko zmienia się w jam session z ponad półgodzinną przerwą na wieczorną modlitwę w pobliskim meczecie. Publiczność cierpliwie, wiernie jak pies waruje na klęczkach pod sceną w oczekiwaniu na wznowienie koncertu. Raczkujące dziecko bangladeskiego jazzu wciąż nie panuje nad formami utworów i dramaturgią koncertu. Braki nadrabia zapałem do grania, czemu sprzyja przychylność słuchaczy żądnych nowości. Zmęczeni nieprzejednaniem wymogów muzułmańskiej tradycji chcą już wytchnienia. Chcą słuchać nowej muzyki, palić jointy i popijać to co w oczach islamu jest <i>haram</i> - to co z angielskiego czyni <i>harm.</i> Na razie palą w zamkniętych na kłódkę kanciapach, ale młode pokolenie z dużych miast już się przygotowuje do ich otwarcia. </div></span></div>karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-47170280257867622222023-05-02T09:19:00.015+07:002024-03-11T15:57:44.948+07:00Bangladesz 2023: 2. Niepewność nagle nastającego mroku<div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Na moment ciemność w kabinie zapada trumienna, by po chwili dać się przeszyć białym igłom ideogramów informujących o
konieczności zapięcia pasów i zakazie palenia. Ciemnica zmienia się w mroźny półmrok. AirAsia do przemieszczenia klientów z miejsca na miejsce </span><span style="font-family: verdana;">podchodzi pragmatycznie</span><span style="font-family: verdana;">. Pragmatyzm ów odziera kabiny z gadżetów serwując mrużenie oczu tym co się budzą w ostrym światle jarzeniówek na przemian z wyczekiwaniem </span><span style="font-family: verdana;">końca gwałtownych turbulencji w niepewności nagle nastającego mroku. Przez okna kabiny też
niewiele światła wpada. Pochodzenie do lądowania nad nocną Dhaką ujawnia sporadycznie
oświetlone połacie lądu. </span><span style="font-family: verdana;">Poza tym
odczucie dławiącej pustki pogłębia ilość pustych foteli. Pasażerowie są </span><span style="font-family: verdana;">porozsadzani po całym samolocie </span><span style="font-family: verdana;">tu i ówdzie</span><span style="font-family: verdana;">. Pomimo bezchmurnej
nocy, przez owale okien bezskutecznie </span><span style="font-family: verdana;">próbują</span><span style="font-family: verdana;"> wypatrzeć coś,
czego wypatrzeć się nie da. W</span><span style="font-family: verdana;"> chwili, gdy podwozie styka się z nawierzchnią, ciemność we wnętrzu kabiny pod wpływem bladej żółci</span><span style="font-family: verdana;"> lotniskowych lamp też </span><span style="font-family: verdana;">nie chce ustąpić</span><span style="font-family: verdana;">. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Współczesna historia Bangladeszu to
stulecia dominacji brytyjskiego kolonializmu - okres systematycznego wyzysku i spychania kraju w biedę. Upadek imperium i niefortunny rozpad Indii, który w 1947 roku podzielił Azję Południową geograficznie, politycznie
i wyznaniowo, zmienił Deltę Gangesu w wasala Pakistanu - Pakistan
Wschodni. Próba narzucenia urdu tam, gdzie mówi się po bengalsku doprowadziła</span><span style="font-family: verdana;"> w 1971 roku</span><span style="font-family: verdana;"> do trwającej niemal rok, krwawej wojny domowej. Za niepodległość od
oddalonego o dwa tysiące kilometrów Pakistanu nowonarodzony Bangladesz zapłacił milionami ofiar. Potem przyszła dekada przewrotów wojskowych a po niej władza korporacji. Wskutek niekończącej się spirali ekonomicznych
zależności i politycznych turbulencji kraj ten albo nękany był wyzyskiem, wojną czy walką o władzę albo pogłębiającą się w ich wyniku biedą. Rzut oka na nocne ulice Bangladeszu - Dhaki
jest wciąż żywym dowodem trwałości skutków tego drugiego.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Tutejsi oficerowie imigracyjni też lubują się w papierach. Na wypadek spotkania z typową dla biurokracji tendencją do buty, przygotowałem wydruki zaproszenia
podpisanego przez Imrana, biletu powrotnego, rezerwacji hotelu na
cały czas pobytu w Bangladeszu no i odręcznie wypełnioną
deklarację oraz dowód opłaty wizowej, którą uiszcza się jeszcze
przed rozmową z urzędnikiem mającym prawo odmówić mi wjazdu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Żeby odprawa paszportowa przebiegła bez
żadnych niespodzianek. chłopaki</span><span style="font-family: verdana;"> stają na rzęsach</span><span style="font-family: verdana;">. W tych wszystkich drobnych procedurach
pomaga mi </span><span style="font-family: verdana;">pracownik lotniska</span><span style="font-family: verdana;">. Po
zapieczętowaniu mojego paszportu wizą przez oficera imigracyjnego, który nie oszczędził mi pouczającego tonu, mój pomagier wyprowadza mnie przed terminal bez dalszej kontroli
paszportowej i bagażowej. Omijamy barierki, budki i skanery na mocy
porozumiewawczych gestów pomiędzy strażnikami, pogranicznikami a
opłaconym, jak mniemam, sługą amerykańskiego dolara.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Ponad dwudziestomilionowa Dhaka o
pierwszej w nocy już dawno pogrążona jest w głębokim śnie. W</span><span style="font-family: verdana;"> nadmiarze
okazywania spolegliwości nasz samochód zwalnia, mijając interwencje
policjantów uzbrojonych w grubolufowe śrutowce - takie, jakimi w
filmach posługuje się Terminator i jemu podobni. Policjanci
przetrząsają pod ściana jakichś nieszczęśników wyciągając od
nich prawdopodobnie ostatnie pieniądze. Przeładowane do
groteskowych rozmiarów trzykołowe motory z mininaczepami przewożą
olbrzymie stosy pudeł wykorzystując pustkę na ulicach i ciepłotę
nocy. Jutro podobno czterdzieści cztery stopnie w słońcu!</span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh48PmgACJYbHWEOToabFkV0ZFNuVyffmnpCtFZdYEW58VTf22XnHTdYPhltyxPOQXAXEMSuksKLMiNrJRG_NQfVvSOiznq4qvr_yQ4eGLfMwW1TX5w9ykGRhIO0cp-wf3Hxu4QyL_d0O64ctULzgZ9RnLB40N6G1MtFW2gZpILvKna3ek1OE1ezYOlK1E/s4032/crop%20blog%20bangladesh%202023%20cropped%20dhaka.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh48PmgACJYbHWEOToabFkV0ZFNuVyffmnpCtFZdYEW58VTf22XnHTdYPhltyxPOQXAXEMSuksKLMiNrJRG_NQfVvSOiznq4qvr_yQ4eGLfMwW1TX5w9ykGRhIO0cp-wf3Hxu4QyL_d0O64ctULzgZ9RnLB40N6G1MtFW2gZpILvKna3ek1OE1ezYOlK1E/w640-h360/crop%20blog%20bangladesh%202023%20cropped%20dhaka.JPG" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /><span style="font-family: verdana; font-weight: bold;"><br /></span></div>karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-52784713406153362172023-05-02T07:06:00.084+07:002024-03-11T21:13:19.213+07:00Bangladesz 2023: 1. Rozkraczające się, sceniczne kuriozum<div style="text-align: justify;"><div><span style="font-family: verdana;">O ósmej rano, p</span><span style="font-family: verdana;">o nieprzespanej nocy, </span><span style="font-family: verdana;">do Sajgonu </span><span style="font-family: verdana;">wyruszam</span><span style="font-family: verdana;"> na skuterze. Czeka mnie trzysta kilometrów w szalonym ruchu, dwie noce w hotelu i dwa loty AirAsią. Zabieram ze sobą mały plecak (odrobina ciuchów, laptope, multiefekt z delayem i aparat w osobnej torbie). Taśma asfaltu ucieka mi spod kół, miarowo, we współdzielonym transie. Jestem zamyślony a jednak skupiony na jeździe. Ta koncentracja przypomina patrzenie kątem oka. Świadomość tego, co dzieje się dookoła bez skupiania się na tym, co widać. Unoszenie się w magnetycznym polu, na styku dwóch światów. Jeden domaga się uwagi, drugi ciągnie w stronę wspomnień, analiz i planów. </span></div><div><span style="font-family: verdana;">Na jednym baku w dwie i pół godziny przejeżdżam sto sześćdziesiąt kilometrów. </span></div><div><span style="font-family: verdana;">Zatrzymuję się na słodką bułkę i łyk wody. Dzień jest słoneczny i duszny. Brak wychładzającego pędu powietrza </span><span style="font-family: verdana;">w</span><span style="font-family: verdana;">ymusza ucieczkę w cień</span><span style="font-family: verdana;">. Do Sajgonu dojeżdżam w niecałych sześć godzin. </span><span style="font-family: verdana;">Zatrzymuję się zawsze w tym samym hotelu. Niechęć do angażowania energii w obczajanie nowych miejsc odczytuję jako znak upływającego czasu. </span></div><div><span style="font-family: verdana;">W środku nocy ze snu wyrywa mnie hałas dobiegający zza drzwi mojego pokoju. To koczujący tu od dawna, statystyczny Chińczyk właśnie urządza rytualne mycie naczyń w ceramicznym zlewie toalety w korytarzu. Jeżeli nie zginie w jakimś wypadku to pożyje długo. Nie myśli o tym, że się tłucze, że dookoła śpią ludzie. Pożyje, bo w ogóle o niczym nie myśli. </span></div><div><span style="font-family: verdana;">Na tej szerokości geograficznej </span><span style="font-family: verdana;">przez okrągły rok</span><span style="font-family: verdana;"> robi się jasno koło szóstej rano, a sporty najlepiej uprawiać o brzasku. Dwadzieścia pięć stopni w słońcu łypiącym zza horyzontu wabi ludzkie chmary do </span><span style="font-family: verdana;">wczesnoporannych </span><span style="font-family: verdana;">aktywności. T</span><span style="font-family: verdana;">o pora dnia, która sprzyja zanurzeniu się w tej szalonej, sajgońskiej rzece życia, odnowie relacji z tym co nieuniknione. </span></div><div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh75LIgVTbih6wzZ4md2dYe9s_oCtf2DpfEQhGD_7E420x7OJGZbschhOQD3mCWoGZOSa8A8MTlFZzIiNw5uwgz5mx4iaAJyWfAb2WX4vlj3QJJpYr4ridZaGl39e7wST9Stl6cFWAD1KW0s0Dy0qQj18wUD9U3D2w_f70Th_Olg2Y5oZK2TyTSSb7uWno/s535/saigon%20park%202%20small.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="301" data-original-width="535" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh75LIgVTbih6wzZ4md2dYe9s_oCtf2DpfEQhGD_7E420x7OJGZbschhOQD3mCWoGZOSa8A8MTlFZzIiNw5uwgz5mx4iaAJyWfAb2WX4vlj3QJJpYr4ridZaGl39e7wST9Stl6cFWAD1KW0s0Dy0qQj18wUD9U3D2w_f70Th_Olg2Y5oZK2TyTSSb7uWno/w640-h360/saigon%20park%202%20small.jpg" width="640" /></a></div></div><div><span style="font-family: verdana;">Mnie podczas takich odnów nieodłącznie coś w głowie towarzyszy. Stan totalnej pustki umysłu?! Nie mam nawet pojęcia co to takiego. Biegnę a rwące do przodu myśli nakładają się na obrazy uciekającego w przeciwnym kierunku świata. Zawsze w tym samym nierozłącznym uścisku, niestrudzonym tańcu. </span></div><div><span style="font-family: verdana;">Jestem pochłonięty robotą. Od ponad miesiąca moim litemotivem jest organizacją trasy po Chinach. Dzisiaj tłumaczę mojej chińskiej menadżerce, że granie po chińskich klubach to na dłuższą metę droga donikąd. Dlaczego? Bo to zajęcie męczące, czasochłonne, </span><span style="font-family: verdana;">nieopłacalne</span><span style="font-family: verdana;"> i w efekcie mało satysfakcjonujące, poza tym większość tych klubów to zwykłe bary, gdzie klienta, co robi bydło stawia się ponad muzyką. Oczywiście wszędzie jest świetne nagłośnienie, światła, elegancki wystój, ale to nic innego jak pełne szyku mordownie. Do tego zrobienie siedmiu miast w trzy tygodnie oznacza podróże samolotami, pociągami i taksówkami. Dni mijają na przemierzaniu szalonych dystansów a godziny na przebijaniu się przez korki wielomilionowych molochów</span><span style="font-family: verdana;">. Poza tym granie za bilety to zawsze loteria. Nie ma w Chinach miejsca dla białych, rozpieszczonych wysokimi stawkami zachodnich zespołów, wokół których najbardziej znane wytwórnie narobiły szumu, żeby teraz sprzedawać je organizatorom-frajerom za krocie. Chińskie kluby płacą z tego co zarabiają na biletach i barze, bo nikt do sztuki nie dokłada, traktując ją jako równoprawny element kapitalistycznego układu. Poza tym ceny klubowych rozrywek mają swoje granice wyznaczone działaniem zdrowego rozsądku, co zniechęca </span><span style="font-family: verdana;">do pracy w Chinach</span><span style="font-family: verdana;"> zespoły przywykłe do stawek możliwych tylko w Europejskich socjalizmach. Poza tym chińska publiczność z reguły nie angażuje się zbyt długo w okazywanie szacunku dla tego, co właśnie dzieje się na scenie. Ich uwaga wrze w pierwszych minutach koncertu. Wtedy to powodowani głębokim zdumieniem, dokumentują sceniczne dziwy przy pomocy kamer jednego z dwóch lub trzech nieodłącznie towarzyszących im telefonów. Zarejestrowawszy to rozkraczające się przed ich oczami sceniczne kuriozum, Chińczycy oddają się rozmowom, przyznając muzyce rolę eleganckiego tła, bo za to właściwie płacą. Twórcy tego tła i to, w jaki sposób ono się tworzy nie ma już dla nich większego znaczenia. </span><span style="font-family: verdana;">Tę i wiele innych kwestii roztrząsam z myślą o Lannie w mailu, który wystukuję na klawiaturze laptopa z baru sajgońskiego lotniska. Jestem podniecony perspektywami i tą pierwszą podróżą do Dhaki. Gdzieś w połowie drogi do Bangkoku, z półsnu wyrywa mnie nagła myśl. Pod stołem lotniskowego baru zostawiłem aparat z obiektywami...</span></div><div><span style="font-family: verdana;">Przy zakupie najtańszych biletów miejsca przydzielane są z automatu, a więc jak zwykle pomiędzy dwoma innymi pasażerami. Starsza para Francuzów szarpie się z bagażami u progu małżeńskiej kłótni. Mężczyzna spogląda na mnie i pyta czy mówię po francusku. </span></div><div><span style="font-family: verdana;">- Dlaczego maiłbym znać francuski - pytam, choć znam francuski. Wielu Francuzów, których napotkam w dalekiej podróży w</span><span style="font-family: verdana;">ciąż żyje iluzją, że oto świat nadal posługuje się ich językiem a prawdopodobieństwo, że nawet tam, u kresu dróg będą mogli poczuć się jak u siebie w domu uważają za graniczące z pewnością. To iluzja rozpamiętująca wielką, kolonialną przeszłość i nawiązująca do wręcz patologicznej dumy narodowej. </span><span style="font-family: verdana;">Na lotniskach Azji południowo-Wschodniej kręcą się niezliczone hordy Chińczyków. Ci natomiast płyną przez życie w przekonaniu, że przyszłość, która niewątpliwie może należeć do Chin dzieje się już tu i teraz. A więc nie bacząc na nic do wszystkich zwracają się po chińsku i oczekują zrozumienia a nawet reakcji. Towarzyszy im pewność, że chiński to już język światowy i następna po angielskim lingua franca. Podobne oczekiwania mają Rosjanie, szczególnie w kurortach gdzie ich pełno. Panoszą się swoją ruszczyzną i nie wyobrażają sobie, że taki Wietnamczyk czy Taj nie będzie ich w stanie zrozumieć. Oczekują zrozumienia, bo ruski to przecież język, którym mówi się w szesnastu krajach-byłych sowieckich republikach. Ale Rosjanie i Francuzi potrafią być niewidzialni. Chińczycy za to zawsze się wyróżniają. Są najgłośniejszą i najbardziej bezobciachową grupą w tłumie, nawet, gdyby tego nie chcieli.</span></div><div><span style="font-family: verdana;"><span style="font-family: verdana;">Francuz, co koło mnie stoi, u</span>śmiecha się i pyta, tym razem już po angielsku, czy się przesiądę, bo chciałby usiąść koło żony, na co ja odpowiadam, że nie ma problemu. Po francusku. Wciśnięty w</span><span style="font-family: verdana;"> klaustrofobiczny fotel pod oknem, w towarzystwie ruchliwego Hindusa, który co chwila sięga w stronę okna ponad moimi kolanami, żeby sfilmować mgłę i skrzydło, nadal myślę o Francuzach...</span></div><div><span style="font-family: verdana;">Ostatnio zorientowałem się, że ktoś mi konto przez kartę bankomatową skroił na dwieście Euro. Za kilka zakupów na Ali Express i jakąś usługę AI zapłacił. Do tego dzisiaj ten </span><span style="font-family: verdana;">aparat... </span></div><div><span style="font-family: verdana;">W Wietnamie mówią, że lepiej karmę obłaskawiać utratą cennych rzeczy niż się jej opłacać nieodwracalnym uszczerbkiem na zdrowiu. W tej ludowej mądrości będę starał się szukać pociechy. </span></div></div>karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-88621283242850954772023-04-23T22:27:00.033+07:002024-03-11T16:02:43.392+07:00Wietnam 2023: Pomiędzy własnymi urodzinami a pogrzebem<div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><span>Od wczoraj, po tej samej stronie ulicy, dwie podobne flagi zdobią dwa podobne, sąsiadujące domy. Flagi nie różnią się kształtem - ich podłużne trójkąty łopoczą </span><span>długimi wypustkami, co jak palce łapczywych dłoni przebierają bez celu w</span><span> zupie ciepłego wiatru zapowiadającego nadejście pory deszczowej</span><span>. Flagi różnią się kolorem. Ta fioletowa oznajmia, że oto tu trwają przygotowania do chrześcijańskiego pochówku. Ta czarna zdobi dom, w którym do ostatniej podróży gotowi się ciało zgodnie z obrządkiem buddyjskim. To stamtąd od trzech dni nieprzerwanie słychać jak kręci się kołowrót miarowych, trzech niskich tonów bębna, którym odpowiadają rozmazane współbrzmiącymi ćwierćtonami trzy dźwięki gongu. Teraz wtórują im śpiewy sąsiadujących uroczystości pogrzebowych. Tutejsi chrześcijanie wyśpiewują chórem czyste, równoległe frazy w jednogłosie pozbawionym walorów tanecznych. Ilość tekstu narzuca długość wyśpiewywanych fraz zdobionych melodiami, których radosny charakter odmawia mocy ponurej obecności śmierci. Śpiewy w Lac Duong odbywają się lokalnym języku - fonetyczno-składniowej hybrydzie przypominającej brzmieniem mowę sąsiadującej Kambodży, onegdaj władcy tych ziem, zaś obecnością tonów i pewnymi cechami nieskomplikowanej gramatyki język chiński i pokrewne mu języki kultur, które przez tysiące lat rozkwitały w słońcu ekspansji Wielkich Chin<br /></span><span>W Lac Duong Plemieńcy Lac mieszają się z Wietnamczykami, których nazywa się Kinh. To oni przywieźli tu z dalekiej północy religię Chińczyków, którą ich przodkowie zapożyczyli od Hindusów, gdzieś w interwale czasu pomiędzy Sokratesem a Chrystusem. Plemieńcy Lac jeszcze ponad sto lat temu byli animistami, a pamięć o zmarłych stanowiła główny nurt ich </span><span>duchowego</span><span> życia. Francuzi zaszczepili w nich chrześcijaństwo, które Plemieńcy przyjęli chętnie, chyba z przekory wobec buddyjskiej religii - symbolu władzy narzuconej im przez Północ. Ale cóż to za chrześcijaństwo! Kadzidła dymią się na domowych ołtarzach zdobionych zdjęciami zmarłych członków najbliższej rodziny, obok których, niczym nocne lampki, jarzą się komiksowym błękitem aureole najświętszych Maryj Panien na baterie. Ponad nimi, międzykulturowym już zwyczajem, autorytet ustanawia plastikowa podobizna umęczonego Chrystusa, przed którym lud boży obrządku Lac staje ze skrzyżowanymi na piersiach rękami, tak jak się to robi na Zachodzie, gdy chce się okazać powątpiewanie, wyrazić pretensje, oburzenie czy wręcz gotowość do agresji. Tak właśnie tutejsi Plemieńcy wyrażają swą pokorę. Śpiewają przy tym czysto, ze swoistą werwą, zapalczywie. Ich wiara nie skupia się na ideologicznych fasadach tego, w co sami wierzą, tego czym żyją sąsiedzi wyznający buddyzm, hinduizm, caodaizm czy islam. Tutejsze religie mają przede wszystkim wymiar praktyczny. Ich instytucje budują protezę tkanki społecznej, która nie może wyrosnąć z ciała opiekuńczości państwa, bo państwo, choć zwie się socjalistycznym, pozostawia swoich poddanych w próżni kapitalistycznego samopasu. Gwarantuje dbałość o pokój, spokój i strukturę, w ramach której będą działać szkoły, szpitale i cmentarze. Żeby z nich skorzystać każdy jej uczestnik będzie jednak musiał popuszczać krwi z własnego portfela. To organizacje religijne hodują tę brakującą tkankę, za której deficyt odpowiada tutejszy hiperkapitalizm. </span><span>A więc z</span><span> kościoła można za co łaska dostać hektolitry świeżo przefiltrowanej wody lub używaną odzież, wór ryżu, cukier albo olej do smażenia jak kto wykaże się wielodzietnością a wskutek niej biedą. Wspólne śpiewy, modlitwy a po nich biesiady, udział w rytuałach umacniają poczucie, że żyje się we wspólnocie, na którą nie rzadko trzeba liczyć. Pomoc w polu, w opiece nad dziećmi, seniorami, dzielenie się owocami własnej pracy, nieustanna wymiana przysług i towarów - to dzięki nim funkcjonują tutejsze plemiona. Niezliczone kuzynostwo, ciotki, wujkowie, wnuczęta, rodzeństwo babek i dziadków, nawet ci wobec siebie najodleglejsi uczestniczą we wspólnych, niezliczonych spotkaniach rodzinnych - weselach, chrzcinach, pogrzebach i pożegnaniach tych, co wyjeżdżają </span><span>do dalekiej Japonii czy Ameryki. To im, </span><span>w drodze na lotnisko do oddalonego o trzysta kilometrów Sajgonu i nadziei na podarunki kiedyś tam, jak się powiedzie,</span><span> towarzyszą całe delegacje - autobus biesiadny napakowany szczęściem szczęśliwca opuszczającego wietnamski padół dla perspektywy na wzbogacenie siebie i nadziei, że bliżsi i dalsi też coś z tego uszczkną. Przy każdej z takich okazji obowiązują zrzutki. Z pustą ręką nigdzie się nie chodzi. Ale tak wydane pieniądze muszą kiedyś powrócić. Wszyscy tu są równouprawnieni do uczestnictwa w spirali rodzinnych okoliczności, a tych nie bark na drodze, którą każdy z nich przebywa pomiędzy własnymi urodzinami a pogrzebem. </span></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWEe1yKeOSwMsZfJi6aMny3YP7X9FzC0CBlEzrGbF1eRntySzTAxwQm3HJzTrrMxAl3HkU6mKtJyMXw5RVkd6wOFVwigyq1FWyR7eFuM4iQ620kBlkz8W05j6EgvTPXEiv6OT5pVEnzZktiB1BTqDv2URG7K-B1C9tdXq792XqPIeL0afhjmDnL5mbr00/s5933/crop%20blog%20vietnam%202017%20470.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3337" data-original-width="5933" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWEe1yKeOSwMsZfJi6aMny3YP7X9FzC0CBlEzrGbF1eRntySzTAxwQm3HJzTrrMxAl3HkU6mKtJyMXw5RVkd6wOFVwigyq1FWyR7eFuM4iQ620kBlkz8W05j6EgvTPXEiv6OT5pVEnzZktiB1BTqDv2URG7K-B1C9tdXq792XqPIeL0afhjmDnL5mbr00/w640-h360/crop%20blog%20vietnam%202017%20470.jpg" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><span style="font-family: verdana;"><br /><span><br /></span></span></div><p style="text-align: justify;"><b style="font-family: verdana;"><br /></b></p>karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-33380382064064906282022-06-19T06:09:00.020+07:002024-03-10T19:42:50.646+07:00Refleksje: Sztywne, osobiste koncepcje<div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Upór jest toksyczny. Zabija </span><span style="font-family: verdana;">radość życia. Rodzi gorycz umierania. W zasadzie większość jego synonimów odnosi się sztywności, twardości, ostrości skamienienia - typowych dla </span><span style="font-family: verdana;">ludzkiego ciała</span><span style="font-family: verdana;"> cech starczych, sygnalizujących gotowość a nawet potrzebę odejścia. Zacięcie, zawziętość, zatwardziałość, nieustępliwość, niestrudzoność,
niezłomność, nieugiętość, niewzruszoność, nieprzejednanie,
bezkompromisowość, przebojowość, stanowczość to kolekcja negatywów określających wszelakie formy nieprzejednania, sygnalizujące niechęć lub brak zdolności do zmiany pozycji, stanowiska, przekonania, wręcz lubieżne uzależnienie od narzucania woli, podejmowania takiej czy innej walki o swoje.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjclslzoUIQD22xjLmbT3g4cvqsTiFXrI84-W_2V7dHBQjQFBZ03zr6FpFG_6cyqm3E9XNLNEny8JJreyGlRh-BRNYjXCKsSJLSCXLodJAxOpPJPtILWzR5oASfuaYXts6JSZQ3X1hazSEnZJGiOPnj2g9K8jYz7m_j5z1nWLK_Yv8z7yVEEhXAnka8yoA/s6000/6.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="382" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjclslzoUIQD22xjLmbT3g4cvqsTiFXrI84-W_2V7dHBQjQFBZ03zr6FpFG_6cyqm3E9XNLNEny8JJreyGlRh-BRNYjXCKsSJLSCXLodJAxOpPJPtILWzR5oASfuaYXts6JSZQ3X1hazSEnZJGiOPnj2g9K8jYz7m_j5z1nWLK_Yv8z7yVEEhXAnka8yoA/w574-h382/6.jpg" width="574" /></a></div><span style="font-family: verdana;">Jego powszechnie uważane za szlachetne odmiany, górnolotnie określane motywacją, determinacją czy nawet ambicją, spuszczone ze smyczy w samopas działania góry potrafią przenosić. Potrafią być również siłą zaborczą, nacelowaną na przekształcanie tej niechętnej przemianom rzeczywistość do postaci zgodnej z osobistą, sztywną, jednostkową koncepcją. Cała reszta to dopisywanie uzasadnień. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">- Jestem z ciebie dumny! Jak często słyszymy to na co dzień i choć nie mamy problemu z bycia dumnym z tego czy tamtego, duma to przecież w naszej własnej kulturze jeden z siedmiu grzechów głównych. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">- Hę?! </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Tak! Duma to po angielsku "pride" a "pride" to również "pycha". Mówiąc, "żem z ciebie dumny", mówię, że "się tobą pysznię". </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Czym w takim razie jest "duma narodowa" i dlaczego, nie bacząc na ciężar rzeczownika-matki z taką łatwością szafujemy przymiotnikiem-dzieckiem?</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Na te i im podobne pytania odpowiadajcie sobie sami :]</span></div>karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-71685926153134021552022-05-22T11:37:00.012+07:002024-03-11T16:04:04.375+07:00Wietnam 2022: Egzekutorzy ogołoceni z uśmiechów<div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Powroty po długiej przerwie bardzo mi smakują, choć w zasadzie wszystko jest po staremu. Ludzie dalej tłoczą się na dworcach, lotniskach i rzadko kiedy myślą o konsekwencjach, zarówno ci potrząsani erupcjami namiętności bliższym pacholęctwu, choć w dowodzie dawno już pogrubło, jak i ci uziemieni skalą doświadczeń, a więc i przemian, z których nie sposób się otrząsnąć. Nadal latamy samolotami, sięgajmy po przetworzone jedzenie, hołubimy coca-colę a cały ten trutka package łykamy na kredyt. <br /></span><span style="font-family: verdana;">Samolot z Dubaju do Sajgonu wypełniony jest po brzegi. Przed pandemią transport lotniczy obsługiwał głównie turystów. Po dwóch latach totalnej izolacji Azji na pokładzie dominują Wietnamczycy a </span><span style="font-family: verdana;">turyści to tylko ja i kilku jeszcze zabłąkańców. </span><span style="font-family: verdana;">Tęsknią za zupami, kluskami, kawą i lepkim ryżem, za rodzinami, które w tym świecie odgrywają rolę tak sponiewieraną w socjalizmach zachodu. Cierpliwie znoszą więc ten powrót do kraju, szczególnie ci z Ameryki. Stamtąd lata się przez Atlantyk a nie przez Pacyfik. Trzydzieści do czterdziestu godzin w podróży ze strefy czasowej oddalonej o pół doby. Jetlag po takiej przygodzie, to tydzień wyjęty z kalendarza. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">W Sajgonie kontrola wizowa jest jak zwykle opieszała. Naburmuszeni pogranicznicy nigdzie się nie śpieszą. Mało na ich twarzach przejawów zachodniej definicji człowieczeństwa. To egzekutorzy ogołoceni z uśmiechów, ze zbędnych słów, strażnicy zasad, które gdzieś tam, wprost do ucha nastroszonej wyobraźni, szepczą, że tu nie ma debaty. Ten typ porządku z nikim nie flirtuje. Narzuca się na chłodno </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dhaka to dziewiętnastomilionowe miasto (tyle w niej mieszka ludzi nocą). W dzień puchnie to rozmiarów czterdziestomilionowego giganta. Sajgon przed pandemią był zatłoczoną metropolią (to wciąż największe miasto Wietnamu). Jego ulice - koryta, którymi rozlewają się zmechanizowane ścieki milionów motocykli wyraźnie powysychały. Biznesom nastawionym na turystykę też zaschło w gardle. Ich właściciele wrócili tam, gdzie nie trzeba ponosić kosztów życia w tym najdroższym z wietnamskich miast, do swoich prowincji, do małych miasteczek, do rodzin, które dotychczas żyły na ich utrzymaniu. <br /></span><span style="font-family: verdana;">Powroty po długiej przerwie bardzo mi smakują.</span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhsoSfGyfo5U7Kaa77IPp2mcWEqIsQHPTgNZ2TC_M7Bu6VofIzu1DLndWidFVLhJRK_bAycP_ojnBBwi9dWLnkT-agh1TYM4qVQWx_wIa3IMnmfjjr9r7vUK2lJm1FWSkPECpx8TjxCqRNCedgN0CRQ4pnO1JDXAg8eXnwQwgoijQ9tNpP2FBRCsfu68OI/s6000/crop%20blog%20vietnam%202017%20%2060.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3375" data-original-width="6000" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhsoSfGyfo5U7Kaa77IPp2mcWEqIsQHPTgNZ2TC_M7Bu6VofIzu1DLndWidFVLhJRK_bAycP_ojnBBwi9dWLnkT-agh1TYM4qVQWx_wIa3IMnmfjjr9r7vUK2lJm1FWSkPECpx8TjxCqRNCedgN0CRQ4pnO1JDXAg8eXnwQwgoijQ9tNpP2FBRCsfu68OI/w640-h360/crop%20blog%20vietnam%202017%20%2060.jpg" width="640" /></a></div><br /><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><span style="font-family: verdana;"><br /><b><br /></b></span><p></p>karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-16419219393953050762021-04-20T04:38:00.054+07:002024-03-11T16:12:24.589+07:00Portrety: Mnisza niszo-cisza<p style="text-align: justify;"></p><div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Choć trudno powiedzieć czy istnieje
ktoś, kto nie ma, Mróz ma zryty beret i nie należy tego podważać.
Sam w pewnym sensie jest z tego dumny. "Zryty beret"... Co
do samej formy stwierdzenia można oczywiście się silić na
oryginały, natomiast slogan ten wytarty jak dłoń koniobijcy,
bardziej zrozumiały niż niejeden wykwit wyobraźni
epitetyczno-metaforycznej oddaje całkiem nieźle stan umysłu owego
Mroza - jego zdolności do budowania relacji poza labiryntem
introwertycznych predyspozycji, gdyby w jego przypadku takowe mogły
istnieć, do istnienia poza meandrami żłobionymi ciążeniem jego osobistego fatum. <br /></span><span style="font-family: verdana;">Mróz jest stereotypowym naukowcem
humanistycznym. Chciałby się z tego przekleństwa za wszelką cenę
wyplątać przeto wypowiedzi jego kwiecą się barbaryzmami. Bacznie
nasłuchuje a potem wyławia je z oceanu życia jak złote rybki. </span><span style="font-family: verdana;">Dla kokieterii, ale przede wszystkim żeby gdzieś przynależeć. Motłoch. </span><span style="font-family: verdana;">Tam
zawsze znajdzie się okazja by pointerferować z takim czy innym
przejawem chamstwa - Zainstaluj se! - stylizuje i już czuje się
swój, gdy tak na chwilę zstępuje z własnego piedestału. Mróz jest fanem motłochu. Imponuje mu odwaga ignorantów. Jest zapatrzony w nonszalancję - tak niewiele się ma w zanadrzu, a tak pewnie się fechtuje i to absolutne zero refleksji - senne noce co
spływają ku porankom jak strugi wody po opierzonych ciałach. Pełen podziwu i pogardy
Mróz to grzebie w ludzkich śmietniskach, choć ma tak czułe nozdrza, to klęczy niewzruszony pośród gipsowych
skorup. Gdy popiersie habilitowanej matki runęło z piedestału zmieniając się w ponure drobiny, czy Mróz powiedział –
Nareszcie!? Mróz wybiera milczenie. Teraz, drżąc na klęczkach przed majestatem profesury, na którą ciężko haruje, składa kolejną ze swych
cichych ofiar. Zapowiedział już i</span><span style="font-family: verdana;">ch całą serię</span><span style="font-family: verdana;">. Praca nad wieloksięgiem, to jego gorzki komentarz na
przekór uświęconej tradycji, to słodki owoc przymusów. Czy to stąd ta niechęć, cała ta maskarada, od której nie ma
ucieczki? - Hehehehe - śmieje się obnażając swe ewidentne
panowania nad przeponą, ale Mróz ciągle się lęka. Wierzy, że praca nad
wieloksięgiem jest jego dzieckiem. Nic podobnego. To jego bękart! To
najduch kompostowany, suszony, mielony, przetwarzany na paliwo
wiekopomniejszego tworzenia. Utylizowany.</span></div><div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Mróz Marzy, że pewnego dnia w jego
życiu zapanuje anarchia, zastępując jakże dobrze znany mu chaos.
A tajemnice? Tak wiele zainwestował w ich zabezpieczenie. Tych, co go odgadną, świadomie lub z głupia frant, Mróz
skaże na izolację, choć wciąż będzie ich przenikał jak wieczna
zmarzlina, jak introwertyzm zodiakalnego skorpiona, jak hipnoza, co napawa lękiem a jednak uwodzi pulsując jak otchłań. Buńczuczne, nieujawnione, wściekłe, wyważone, osadzone
w bibliografiach analizy skrywa w sobie Mróz i tylko czasem ulewa,
gdy wierzy, że świat właśnie na moment wszedł w fazę incognito,
że nie zagrozi mu żaden cytat. Lęk przed skandalem jest jego
największą fobią. Jeszcze go z roboty wyjebią. A wieloksiąg? A profesura? A może najpierw wpierdol matce za psychiatryk, za tych chłopców, dla
których nie ma odwagi, za fałszywą wiarę, że człowiek z wiekiem
się zmienia, za brak wiary, że prawdziwa empatia jest cenniejsza
niż te kilka lajków pod postem, który do niej nawołuje, za to,
czego nie przynosi czas i za konieczność wykazywania się
dojrzałością? W tej gmatwaninie Mróz wybiera niedostępność. Chciałby jak
ministrant czy harcerz, ale czy to go ochroni przed wścibską
wyobraźnią homofobów wypasłych na kopiowaniu Jezusa?</span></div><div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Mróz ucieka na oślep. Jego potknięcia są
niewidzialne. Tak ludzie potykają się o samych siebie. To część ekosystemu tych wewnętrznych zmagań, paradoksalnej symbiozy nacisków i pragnień. -
Hehehehe – pobudza swoją przeponę w kolejnej próbie
wykaszlenia pozorów dystansu do świata i swojej w nim roli. Chce
jak najprędzej wrócić do swojej klitki, do wieloksięgu, do
mniszej niszo-ciszy. Tam powstaje monument z cudzych słów przemienianych w swoje własne. Tak na swą nieśmiertelność zapracowuje sobie Mróz.</span></div><div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhoXehO1jD5G82L6XADGCNqxUL_YhLEOaArZeQRssBAlh7KuBRha__ppCzTe7uc4YTdlCtPc5c-JOtnrryk6wrMAL8UTlv7Lm8gfO-A8PUHhGvBY4Su21YikVeEnC9tA55BRARu-9urF2MYPLMLZ03tppF6MN5UMsMk0bqaywYaYz7pm3EXOIB7546QCYY/s6000/crop%20blog%20vietnam%202018%2063.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3375" data-original-width="6000" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhoXehO1jD5G82L6XADGCNqxUL_YhLEOaArZeQRssBAlh7KuBRha__ppCzTe7uc4YTdlCtPc5c-JOtnrryk6wrMAL8UTlv7Lm8gfO-A8PUHhGvBY4Su21YikVeEnC9tA55BRARu-9urF2MYPLMLZ03tppF6MN5UMsMk0bqaywYaYz7pm3EXOIB7546QCYY/w640-h360/crop%20blog%20vietnam%202018%2063.jpg" width="640" /></a></div><br /><span style="font-family: verdana;"><br /></span><span style="font-family: verdana;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /></span></div><div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /><span style="font-family: verdana; font-weight: bold;"><br /></span></div><p></p>karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-17205564381186012842021-02-04T21:00:00.017+07:002024-03-11T16:18:05.943+07:00Szufladkujący Słownik Definicji - Roszczeniowość<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">słownikowo:</span></div><div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;"><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">- ulubiony zarzut prawa do bezczynności
z tytułu piastowanego stanowiska wobec merytorycznej postawy
oddolnie naglącej do działania.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">a tu mniej emocjonalnie:</span></div><span style="font-family: verdana;"><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">- ulubiony zarzut prawa (uważanego z
tytułu piastowanego stanowiska za przynależne) do działania w
tempie niezależnym od okoliczności, wobec postawy oddolnie naglącej
do ostatecznego podjęcia wymaganej inicjatywy.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">albo zupełnie przebebszone:</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">-postawa będąca oddolną, nierzadko
rozpaczliwą reakcją w odpowiedzi na uzurpowanie sobie prawa do
działania w tempie niezależnym od okoliczności, subiektywnie
uznawanego za przynależne z tytułu piastowanego stanowiska lub
pozycji zajmowanej w hierarchii.</span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjA9ds0hhe0Aa2Mrk5gpLu9SufuqcXpTHjNSrlMzkY7851dLOtc2HbRs04td7WUsD97iNVNC1Avdd6X8IM1HOUEpFeyC3ZsAhwuDi01H8CMcNQlVT_TWlR7eubdKWfY97HyF9c3vcwjbaCRwhGRh2xH8Z1XHQmyELWBONHT3v2ao0eGnicc_ptHt7OX45c/s5458/crop%20blog%20kirgistan%2020.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3070" data-original-width="5458" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjA9ds0hhe0Aa2Mrk5gpLu9SufuqcXpTHjNSrlMzkY7851dLOtc2HbRs04td7WUsD97iNVNC1Avdd6X8IM1HOUEpFeyC3ZsAhwuDi01H8CMcNQlVT_TWlR7eubdKWfY97HyF9c3vcwjbaCRwhGRh2xH8Z1XHQmyELWBONHT3v2ao0eGnicc_ptHt7OX45c/w640-h360/crop%20blog%20kirgistan%2020.jpg" width="640" /></a></div><br /><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-weight: bold;"><span style="font-weight: normal;"><br /></span><span style="font-family: verdana; font-weight: bold;"><br /></span></span></div></span></div>
karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-81393197819484861982019-07-03T12:48:00.009+07:002024-03-11T22:08:49.817+07:00Wietnam 2019: 11.Jeszcze tylko ten jeden kęs zgnilizny...<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">02.07</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Phương nie chodzi już
do szkoły. Teraz codziennie od piątej rano krząta się w obejściu.
Pobudka, toaleta, wyjazd na targowisko, rozkładanie straganu. Razem
z matką sprzedaje bánh cuốn nóng, to znaczy matka gotuje
jedzenie, układa na talerzach i kasuje klientów po dolarze, a
Phương przygotowuje stoły, podaje gotowe dania i bawi się
telefonem. Ma czternaście lat. W sumie po co jej nauka, skoro i tak będzie pracować na targu? Nie tylko z tego powodu matka dwa lata temu zdecydowała się usunąć dziecko ze szkoły.</span><br />
<span face=""verdana" , sans-serif">-A gdzie mąż? - dopytuję bez obciachu w stylu targowej wymiany informacji. </span><br />
<span face=""verdana" , sans-serif">-Umarł.</span><br />
<span face=""verdana" , sans-serif">-Hmm... No to gratuluję! - dopalam z grubszej rury w ryzykownej próbie rozładowania nastroju po tym smutnym zwierzeniu, lecz niepewnie wyczekuję reakcji. Nie jest źle. Baby przysłuchujące się naszej niecodziennej rozmowie wybuchają śmiechem. </span><br />
Przed dziesiątą rano, w chwili zamknięcia straganu w worku matki Phương znajdzie się około piętnastu dolarów. </span></div><div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: verdana;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjxEDqCYONAzjLXDETufWTz-wsuqtDrP3WHb8CLPH0n7u0kD6Rx3Gzu8uS78GnI6aUA4kHUa9KJ7FU3FJokZYH4qY_79QD7PIg9ObnAY1V9Zq12hMFc7f29z596VOHtn8BVbY37YcKf92cA0Q5dKPd0UEeCNm5gavFNdlDuWJ8JWNQii1LoGa7ednEbjI0/s6000/crop%20blog%20vietnam%202017%20%20363.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3375" data-original-width="6000" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjxEDqCYONAzjLXDETufWTz-wsuqtDrP3WHb8CLPH0n7u0kD6Rx3Gzu8uS78GnI6aUA4kHUa9KJ7FU3FJokZYH4qY_79QD7PIg9ObnAY1V9Zq12hMFc7f29z596VOHtn8BVbY37YcKf92cA0Q5dKPd0UEeCNm5gavFNdlDuWJ8JWNQii1LoGa7ednEbjI0/w640-h360/crop%20blog%20vietnam%202017%20%20363.jpg" width="640" /></a></div><span style="text-align: left;">Do hurtowni oddalonej o
pół godziny jazdy od domu na przedmieściach, Pani Lan dociera
przed trzecią rano. Tam, po siedem tysięcy za sztukę kupuje sto
niewielkich kokosów i wlecze je do centrum Sajgonu na skrzypiącym wózku.
Przytwierdzony do ramy starego motoru kolebie się na
pokrzywionych kołach. Pani Lan będzie stać w słońcu aż do wyprzedania towaru. Na każdym orzechu zarobi pięćdziesiąt groszy.
W cyklu całomiesięcznej krzątaniny, po odliczeniu kosztów wyciuła ze trzysta dolarów. Przez cały czas będzie ją chronić słomkowy kapelusz.</span></span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Pani Huệ emanuje
radością z powodów do radości! Na swoim karłowatym stołeczku
przesiaduje przed aluminiowym garem i czaruje przechodniów naturalną
urodą swojego uśmiechu. Przy pomocy płaskiej chochelki, miseczki oczarowanych wypełnia ciepłym tofu, które podaje z syropem
imbirowym i kokosowym sosem. Przygotowanie pięciuset porcji kosztuje
ją dwadzieścia pięć dolarów. Do tego codziennie odpala coś pomagierom
i właścicielowi domu, który udostępnia jej wieczorami swój
kawałek chodnika. Po miesiącu jej tofu bar przyniesie dwa tysiące
dolarów czystego dochodu, a pani Huệ będzie dalej emanować
radością z powodów do radości.</span></div><div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: verdana;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEimfH7cXXspdOX4o7I72rSQ5wwCRUAg3IzKZwBVGMHsAybsnig6MFStfgF-wwAZLcy9uPkDuhZKcE2JJBqVFxzCnMX_qBdh4sDLKC-Yt33GjaTWUGdp3x5_vLohk7L3s_Y-52iLb_y6Eyjv_W2Xz84rmfTsjAauF2X0a47lGLJfQEDHQV80pZ80JOxedvs/s6000/crop%20blog%20vietnam%202017%20%20200.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3375" data-original-width="6000" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEimfH7cXXspdOX4o7I72rSQ5wwCRUAg3IzKZwBVGMHsAybsnig6MFStfgF-wwAZLcy9uPkDuhZKcE2JJBqVFxzCnMX_qBdh4sDLKC-Yt33GjaTWUGdp3x5_vLohk7L3s_Y-52iLb_y6Eyjv_W2Xz84rmfTsjAauF2X0a47lGLJfQEDHQV80pZ80JOxedvs/w640-h360/crop%20blog%20vietnam%202017%20%20200.jpg" width="640" /></a></div></span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Thương zawsze była
zaradna. Uciekając z wietnamskiej wsi od męża narkomana,
przeniosła się do wielkiego miasta. W pracy nauczyła się mówić
po japońsku, a dzięki mężowi z Nowej Zelandii po angielsku. Po
kolejnym rozwodzie utrzymywała się z internetowego handlu
kosmetykami. Od czasu, gdy poślubiła Rumuna zajęła się jednak sprzedażą
szafranu. Osobiście szmugluje go z Iranu. W tylnych kieszeniach
dżinsów zawsze trzyma dolary. W lewej pięćdziesiąt, w prawej
sto, jakby celnikowi na widok cennego towaru pięćdziesiąt
było mało. To lukratywne zajęcie opłaca jej operacje plastyczne,
daje sporo czasu na chodzenie po fryzjerach, kosmetyczkach i
zajmowanie się siedemnastoletnią córką z pierwszego małżeństwa.
Dla roześmianej Pani Huệ czy zaradnej Thương pokrycie kosztów
nauki dziecka w państwowym liceum, to żaden wydatek. Dla większości
Wietnamczyków, takich jak Pani Lan od kokosów czy matka
czternastoletniej Phương to wydatki, z którymi zawsze będą
musieli się liczyć.
</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Socjalistyczną Republikę
Wietnamu z socjalizmem łączy tylko nazwa, bo to system skrajnie
kapitalistyczny. Amerykański Kapitalizm, który na mnie, wychowanym
w gierkowskim socjalizmie zrobił tak bezduszne wrażenie, po
niespełna dwóch latach spędzonych w komunistycznej Azji jawi się
jako pełen empatii wyraz zatroskania władzy o dobro wszystkich
mieszkańców kraju, nawet tych, co robią na czarno. Wietnam nie przyznaje obcym obywatelstwa, a swoich obywateli nie rozpieszcza żadnymi
przywilejami. Choć wietnamska konstytucja zapewnia wolny dostęp do
bezpłatnego szkolnictwa, rodziny obarczone są odpowiedzialnością
finansową za wykształcenie swojego potomstwa. Zgodnie z konstytucją
wietnamskie dziecko musi ukończyć pięcioletnią podstawówkę.
Dziewięćdziesiąt pięć procent sześciolatków rozpoczyna naukę
w szkole podstawowej, ale w praktyce dwadzieścia procent nigdy
podstawówki nie kończy. Dlaczego? Powodem są pieniądze.
</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Kapitalizm ma to do
siebie, że zmusza do walki o miejsce przy takim czy innym korycie. W
Wietnamie bardziej niż gdziekolwiek liczą się oceny i wyniki, bo
tu żyje się na pokaz. Dziecko z oblaną maturą to hańba dla
rodziny i pośmiewisko dla sąsiadów. Stąd popularność płatnych
zajęć, których organizatorami są szkoły państwowe. Te dodatkowe
lekcje angielskiego czy matematyki są obowiązkowe. Do tego dochodzą opłaty za ponoszone przez szkoły koszty
remontów oraz wyposażenia sal lekcyjnych. Czesne za rok nauki w państwowej podstawówce czy liceum waha się od stu do nawet czterystu dolarów. Za rok studiów swojej córki Thương będzie
musiała zapłacić pięćset. Dla wielodzietnej rodziny Pani Lan wykształcenie trojga rodzeństwa to poważna inwestycja w swoją
przyszłą wydajność. Tradycyjnie, po zakończeniu nauki wietnamskie dzieci spłacają narzucony im dług aż do śmierci rodziców. Oddają część swoich miesięcznych dochodów lub finansują z
własnych oszczędności spłaty rodzinnych kredytów na motor, dom
czy ziemię. To jedyny znany tu większości system emerytalny.
Nauczyciele, lekarze, policjanci, pracownicy komitetów
ludowych to nieliczna grupa uprzywilejowanych, która otrzyma formalną emeryturę. Statystycznie najwięcej otyłych Wietnamczyków trafia
się wśród policjantów drogówki...</span></div>
karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-22806320045958682852019-06-07T11:57:00.014+07:002024-03-11T22:09:04.821+07:00Wietnam 2019: 2. Jeszcze tylko ten jeden kęs zgnilizny...<span style="font-family: verdana;">22.03<br />
</span><div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Jeszcze nie ma dziewiątej
rano, a tu totalna kapa. Ktoś wyczyścił mi plecak z gotówki. To
znaczy miałem się tu na niej jeszcze parę miesięcy pobujać. A
było to chyba tak. Odwiedzili mnie przyjaciele z Polski. To znaczy
tak się mówi po angielsku. Po polsku to kumple? Nie. Kumple to z
boiska albo od wódki i w dodatku to sami faceci, a tu o parkę
chodzi. Koleżanka i kolega? Też nie. Nie jesteśmy w szkole ani w
pracy. Znajomi? Nie, nie. Przecież pozwalamy sobie wobec siebie na
bezpośredniość i komfort bycia niepoprawnym. Przyjaciele? </span><br />
<span face=""verdana" , sans-serif">No więc siedzę z
przyjaciółmi w hostelowej kuchni. Oni palą jointy i dzielą się
wrażeniami z dziewiczej podróży we dwoje, a ja próbuję słuchać. Ten i dwa kolejne dni mijają na podobnej beztrosce bez konieczności zaglądania do plecaka. Jeszcze mam
trochę po kieszeniach. Trzeciego dnia rano grzebię w szafce, a tu
kurwa bingo. Puściutka koperta. Uczucie odwrotnie proporcjonalne do
euforii, której doświadczył złodziej na widok moich dolarów w gotówce rozchodzi się we mnie jak fala erupcji tektonicznej. W mgnieniu oka
i na wysokim Richterze.
</span></span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Przyglądam się teraz
szafce złodziejskim okiem. Niby zamknięta, ale jak odrobinę klamkę
w dół przycisnąć, to otwiera się gładko. Inne szafki też
sprawdzam. Co za gnój! W Kiki's house opuszcza mnie czujność.
Ostatnie pół roku dało mi w kość, a teraz jeszcze ta zmiana
otoczenia. W dodatku po raz pierwszy od lat w Sajgonie jestem sam.
David-Rybak-Wagabunda rutynowo i cyklicznie odcina się od
przyjaciół. Nawet swojego Bartosza pogonił, bo co za długo, to za
nudno. To akurat w pełni rozumiem. Ileż można oprowadzać kogoś
po graciarniach wspomnień. Ot w co obracają się historie ze
światów, których na liście nowych odkryć już dawno przestało przybywać. Ponadto nęka go pogłębiającą się paranoja. Internet go inwigiluje a David podchodzi do tego z powagą. Anh też
się odcięła. Nasze pierwsze spotkanie po prawie siedmiomiesięcznej
przerwie to koktajl z radości i smutku. Takiej mieszanki doznań
dostarczają ostatnie podrygi w pajęczynach sentymentów utkanych z
pamięci. To między innymi dlatego się tu znalazłem, żeby zakończyć tę
dwuletnią przygodę. Przez internet można się wyspowiadać, ale
nie można się rozstać.
</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><br />
</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">23.03</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Naiwność jest
podstępna. Uwielbia zasadzać się na tych, co zakuli się w zbroje
ostrożności. To tam w końcu napasie się do syta, bo tacy
ostatecznie tracą najwięcej. Cały ten powrót do Azji, w amoku, w
półśnie, w znieczuleniu ustawił mi scenę dla aktu o dotkliwej
stracie, lekcji, że wszystko w co wierzę i co wygłaszam wystawi
mnie ostatecznie na próbę. Wczoraj miałem, dzisiaj nie mam, a
przecież się przyzwyczaiłem, ba, nawet uwierzyłem, że mi się
należy. Nieoczekiwana zmiana okoliczności i akceptacja nowych
realiów w mgnieniu oka. Oto sens improwizacji, oto treść recepty
na świat, w którym nie da się zwariować. </span><br />
<span face=""verdana" , sans-serif">Mimo to próbuję ustalić w jakim stopniu hotel poczuje się do odpowiedzialności, skoro recepcjonistka zachęcała mnie do pozostawiania rzeczy w szafce, twierdząc że są bezpieczne. Tak odpiera wątpliwości, które wygłaszam na ich widok. </span>Zmęczenie podróżą sprawia, że dyskusję z jej zapewnieniami odsuwam na bok. Chcę się jak najszybciej rozgościć. Właściciel rozgrywa to zupełnie inaczej. <br />
<span face=""verdana" , sans-serif">- </span>Pieniądze? Jakie Pieniądze?! Sprawdziliśmy nagranie z kamery wideo. Nikt nie wchodził do tego pokoju oprócz sprzątaczki, pościelowego i osób, które tam mieszkają. Z takimi jak ty setki razy miałem już do czynienia. Oszust jesteś, poza tym na nagraniu z kuchni widać wyraźnie co tam robicie - straszy dowodem, że było jarane - Jak chcesz, to zgłaszaj sprawę na policję - dobija wieko ostatnim gwoździem na ciasno wiedząc, że w tej sytuacji niczego nie będę zgłaszał.<br />
Wyczyszczony z gotówki przez dwa dni porządkuję stosunek do nowego rozkładu rekwizytów
na scenie mojego wędrownego teatru. O dwa dni za długo.</span></div><div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEitTRCUEkSMl151Jj0p8sRKuPpUkeAw9t7S5Hl0m4MNR72dKG5qVKrHwbxzMzrYRMOXma55OyNexCMwgHdKwmPb0Jih-RbLClO3TZnR-pR86XnFzlf4Y6iZiM_xyb1T8Nq-0Fymj44M07J8HWzlCp2t_PZKesGlmiNeFUcVBrWrS1m6Zlv_ey-2IE6K8Q0/s6000/crop%20blog%20vietnam%202017%20%2054.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3375" data-original-width="6000" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEitTRCUEkSMl151Jj0p8sRKuPpUkeAw9t7S5Hl0m4MNR72dKG5qVKrHwbxzMzrYRMOXma55OyNexCMwgHdKwmPb0Jih-RbLClO3TZnR-pR86XnFzlf4Y6iZiM_xyb1T8Nq-0Fymj44M07J8HWzlCp2t_PZKesGlmiNeFUcVBrWrS1m6Zlv_ey-2IE6K8Q0/w640-h360/crop%20blog%20vietnam%202017%20%2054.jpg" width="640" /></a></div></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">25.03</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Khoi Hostel jest cichy.
Prawie wszystkie otaczające go hostele tętnią, życiem. Pełno w
nich adorujących się plecakowiczów. Popijają zielone Sajgony i
zamiast delektować się smakiem zatracenia w nieznanym świecie,
odkrywają ceny mieszkań w Berlinie i wysokość zarobków w
Amsterdamie. Oto sens ich podróży do dalekiej Azji.
</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Okularnica z recepcji już
któryś dzień nie spuszcza wzroku z ekranu telefonu. Zachowuje się
sennie. Odpowiada na pytania, ale nie angażuje się w rozmowę. Ma
dwadzieścia trzy lata. Do Sajgonu przyjechała w
poszukiwaniu pracy, rozrywki, lepszego życia. </span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">- W Nha Trang jest dla mnie za nudno! </span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Dobrze zna angielski, a do tego wyróżnia się urodą. Jest drobna i
zgrabna. Jej ciało jest miękkie. Takiej dziewczynie łatwiej porwać
się na emigrację. To na jej dyżurze ktoś mi zajebie hamulec
tarczowy z przedniego koła skutera, który wynajmuję za rozsądną
cenę. Od szukania winnych uchroni mnie przeświadczenie, że to moje
nieuświadomione długi nadal się spłacają. Realia podróży,
podczas której człowiek zdany jest sam na siebie nie pozwolą mi
zapomnieć, że na Okularnicę trzeba już uważać.
</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><br />
</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">27.03</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Mija sześć miesięcy od
kiedy Michael, zasuszony potomek Burów, zakoczował w Khoi Hostel. W takiej noclegowni sytuacja zmienia się jak na dworcu kolejowym - ludzie przychodzą i czekają na transport,
który zabierze ich w kolejne miejsce pełne twarzy łatwych do
zapomnienia. Od kiedy dołączyłem do towarzystwa opuścił nas
gitarzysta Freddy – ciekawy życia flejtuch o przyjaznym
nastawieniu, oraz pedantyczny Joe. - Piszę książkę –
odpowiada na pytanie o sobie po jakimś tygodniu mijania się bez
słowa. Książkę? Chyba kompendium wiedzy na temat źródeł swojej
introwersji. Jak dotąd nie zauważyłem, żeby z kimkolwiek
rozmawiał. Adorujące się angielki
Kelly i Margaret też zniknęły po kilku dniach. Do tego czasu tak ciężko stąpają po podłodze jakby wychowały się w angielskich zamkach. Ich dudniące pięty nigdy nie
uwzględniają istnienia sąsiadów piętro niżej. Odszedł też cichy
Koreańczyk i szczudłowaty Hindus. Narcystyczny Nowozelandczyk Chris
kontemplujący nieustannie sens nadmiaru nosa na tle całej reszty,
którą tak w sobie uwielbia też się po paru dniach zerwał.
Podobnie Jean-Jacques – rozkochany we wnuczce, emerytowany
sanitariusz z Kanady i Maria – osiemnastoletnia piękność z ojca
Hiszpana i matki Angielki. Wygłasza banały, a my jej z łatwością wybaczamy.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Wczoraj z samej Brazylii
zawitał do nas Jezus! Zamiast dobrej nowiny (bełkocze i sepleni po
hiszpańsku) przywlókł ze sobą aurę spoconego podróżnika
palacza. Kiedy nie pali na balkonie to skręca, kiedy nie skręca to
kaszle, kiedy nie kaszle i nie skręca to słucha muzyki. Ujadanie
gitar Ramsteina wycieka z jego słuchawek, co grają sucho jak kostur
pielgrzyma. Ostatnio zaczął skręcać z grubych kartek notatnika. W
Norze Palacza, do której prowadzę Jezusa, stara w słomkowym kapeluszu wykopuje z wymiętego
pudła czarny worek na śmiecie. Tak chroni przed wilgocią pospinane
gumkami paczki bibułek. Na próżno ich szukać poza Sajgonem. Na
próżno ich szukać w Sajgonie poza Bui Vien. Zaopatrzony w bibułki
i spory zapas jarania Jezus w ogóle już nie rusza się z pokoju.
Skręca, pali jeden za drugim, zgięty nadmiarem euforii popołudniami drzemie, a potem w nocy wierci się po pokoju i śmieje się
sam do siebie. Jestem jedynym świadkiem tego szaleństwa. Michael zawsze śpi jak zabity. Teraz na pokoju jesteśmy tylko w trójkę.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><br />
</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">28.03
</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Coś zmienia się na
lepsze. Okularnica z recepcji zniknęła na dobre. Gdy tak po raz
kolejny jej nie widzę, przypomina mi się hamulec, który mi na jej
wachcie podjebali. Pewnie szefowa też już się połapała, że
dziewczyna żyje w telefonie. Podpytuję o szczegóły siostrę
właścicielki hotelu. Niechętnie podejmuje temat, ale w końcu
puszcza farbę. </span></div><div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: verdana;">- Pięć dni temu ciężarówka ją na motorze
przejechała. Pogrzeb był przedwczoraj. Podobno chłopak ją rzucił...</span></div>
karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-86240441934183470412019-06-02T10:54:00.017+07:002024-03-11T22:09:24.159+07:00Wietnam 2019: 1. Jeszcze tylko ten jeden kęs zgnilizny...<span style="font-family: verdana;">11.03<br />
</span><div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">W spisie moich
międzykontynentalnych przepraw tego jeszcze nie było! Podróż
Dreamlinerem z Warszawy do totalnej zmiany świata, w jedenaście
godzin bez przesiadki za grosze. </span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Sajgon jest upalny. Pod
tym względem nic się nie zmieni, przynajmniej do kolejnego
zlodowacenia. Niebo od czterech miesięcy czeka na swoją
menstruację, nabrzmiałe od deszczu niewidzialnie sycącego
powietrze wymęczone spaliną. To ostatnie podrygi pory suchej. </span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">To tu pięć lat temu
Azja Południowo-Wschodnia rozdziewiczyła moje wyobrażenia o życiu
w tym zakątku świata. Początkowo naiwne, ostatecznie nasycone tą
dozą realizmu, której dostarcza pobyt wśród ludzi, gdy znika
pośpiech, bo nie ma już do czego się śpieszyć.
</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Miniona jesień była dla
mnie czasem wyczekiwania na powrót. Była to jesień najgorsza!
Niekończące się konwulsje kolejnego związku w rozpadzie i ten
piętnastomilimetrowy pumeks po środku prostaty! To ogień i metal.
Noszę to światło, żeby miało się co odbijać w lustrach.
Sprowadzam burzę ku przestrodze, wzniecam pożary ku pamięci. Zanim
dym opadnie, odcinam się od własnej pożogi i ruszam dalej, tam
gdzie dawno nie było wichury, tam gdzie światło wciąż blade.
Stąd te zapalenia wszystkiego, co wkurwia i przedsmak starczych
doświadczeń, gdy trzeba minut, żeby wytrząsnąć z siebie tę
odrobinę płynu. Stąd ten szpital i wydzieranie na siłę, tydzień
z rurką w pęcherzu i gojenie ran. Czas w geologi. Nieskończoność w przestrzeni. Ot symboliczna koda kolejnego cyklu życia bez
znaczenia. Przede mną szachownica. To jedna ze ścian gigantycznej
kostki Rubika. W skupieniu planuję pierwsze posunięcia. Dużo wody!
Oto strategia na ogień. Tę partię chcę rozegrać od niechcenia. </span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><br />12.03</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Kraj opuszczam w
pośpiechu. Dopiero w pociągu dociera do mnie, że chyba jajka w
lodówce a śmieci w koszu będą oczekiwać mojego powrotu, a
przecież drzwi zaryglowałem na kilka miesięcy. Zakręcić
wodę i odesłać modem. Ciach! Ale napisać wszystkie maile? Setki
korespondencji - rozmów nastawionych na cele, którym daleko do
spełnienia. Laptopa ciągnę za sobą w kieszeni jedynego plecaka.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><br />
</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">13.03</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Mój Hostel obsługuje
sezonowy wylew rzeki młodocianych turystów. Przyjeżdżają tu z
zamożniejszej Europy w pogoni za przygodą. To jednostki
nieprzeciętne. Przecież sami się organizują i ruszają w
nieznane. To przyszli księgowi, prawnicy, lekarze, nauczyciele,
urzędnicy podatkowi paradujący po centrum Sajgonu w strojach plażowych. Wystawiają na słońce
wszystko to, co skrzętnie chowają miejscowi i włóczą się po
głównych ulicach pośród ludzi, którzy dość mają przyjezdnych, jedzą w knajpach, które zebrały
najwięcej gwiazdek, a hotelowi przewodnicy prowadzą ich za rękę do
najpopularniejszych atrakcji turystycznych. Tam znajdują tematy do swoich fotoreportarzy, felietonów i opowieści z podróży. </span><span style="text-align: left;">Towarzyszą im podobni do
nich notariusze w trampkach, pracownicy korporacji w sindbadach i
sekretarki małych firm w strojach plażowych bez ramiączek. Jeszcze
nie wiedzą, ze już tam pracują na spłatę kredytów na domy,
samochody i przyszłe wycieczki do lepszych hoteli w towarzystwie
równie dobrze usytuowanych wyznawców konsumpcjonizmu. Na razie są
hipisami w poszarpanych ciuchach. Odruchowo za wszystko dziękują,
do każdego się uśmiechają i każdemu poświęcają odrobinę
czasu.</span></span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><br />
</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">14.03</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Dzisiaj po południu
wypiłem tutejszą kawę z mlekiem. Parzona przy pomocy aluminiowego
narzędzia z trzema filtrami kapie zbierając się na dnie szklanki w
postaci smolistego nektaru. Już kilka miesięcy nie wlewałem w
siebie kofeiny. Czuję jak słońce znad Płaskowyżu
Centralnego zaczyna we mnie buzować, jak tępe ciśnienie uderza mi do głowy. Mówię głośno i szybko, z
emfazą tłukę w klawisze komputera, chodzę po pokoju w tę i z
powrotem aż w końcu wychodzę na korytarz. Chcę ze swojego
samopoczucia zwierzyć się Okularnicy z recepcji. </span><br />
<span face=""verdana" , sans-serif">- Dlatego
jeszcze nigdy nie piłam kawy - afiszuje się przezornością jakby
o wstrzykiwanie heroiny chodziło. Coś w tym jest, bo nie śpię do
rana.</span></span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><br />17.03</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Co jeszcze można zrobić
w kraju, który przemierzyło się wzdłuż i wszerz? Czar spotkania
z nieznanym dawno przecież prysł. Przede mną czas przebierania w resztkach. Poruszam się w koleinach wyklepanych miksturą
doświadczeń i wspomnień o tym, co przyjemne i uzależniające. </span>Wyostrzam okular. <br />
Pierwsze dni mijają mi na chodnikach na zaliczaniu sprawdzonych
jadłodajni. Tak. Ci sami sprzedawcy kokosów, taksówkarze na
motorach, handlary butami, naganiacze z agencji turystycznych,
dilerzy. Tym razem planuję nowy styl podróży. Będę sypiał na
pałę w najtańszych hotelach bez rezerwacji na wyrost. Nie będę
sprawdzał gdzie się znajdują ani czy ktoś je poleca. Od
niedogodności uchroni mnie skuter.<br />
</span><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjrklwdA_Mq1cB6M4ao2YRClI8SJmEepel0afeXWmfo8XuXpUCDxgXJuYOrx0sC0ycfnlof63gjd7nyzXyhMG3SJyu5EBsqTrRmZLxsf8PvpQeFsyhyphenhyphenyIaE2zpN0XkZf2eRdxtFJlmAsJBy7EAP6rYU1FogqF87SOholivPhlXHFW-d6zNH9523LKy01IY/s4032/crop%20blog%20vietnam%202017%20sajgon.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjrklwdA_Mq1cB6M4ao2YRClI8SJmEepel0afeXWmfo8XuXpUCDxgXJuYOrx0sC0ycfnlof63gjd7nyzXyhMG3SJyu5EBsqTrRmZLxsf8PvpQeFsyhyphenhyphenyIaE2zpN0XkZf2eRdxtFJlmAsJBy7EAP6rYU1FogqF87SOholivPhlXHFW-d6zNH9523LKy01IY/w640-h360/crop%20blog%20vietnam%202017%20sajgon.JPG" width="640" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div>
<span style="font-family: verdana;">20.03</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Trudno jest dokładnie
określić charakter Sajgonu. To azjatycka metropolia. Bogata i
biedna zarazem. Wieś ściele się na jej wielkomiejskich chodnikach.
Plugawe targowiska afiszują się w sąsiedztwie manifestacji
dobrobytu. Sajgon to gigantyczna mozaika wszystkich kultur i warstw
społecznych Wietnamu. To najlepsze miejsce do robienia pieniędzy,
najgorsze do nauki języka. Miasto pozbawione jednego wzorca, jednolitego stylu. To aglomeracja
gwarantująca anonimowość. Mieszkania wynajmowane za gotówkę bez meldunku. Reprezentanci wszystkich plemion, prowincji i wszystkie rodzaje świątyń.
Bogactwo kontrastuje z biedą, codzienny brud z odświętną
czystością. Mnie pociągają te nieczyste rewiry. Tam ludzie są
weseli, rozgadani, prostolinijni. Lubię być wśród tych przykutych
do chodnika. Oni przywykli już do patrzenia w górę.</span></div>
karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-89836877490407122912018-11-14T03:53:00.003+07:002024-03-11T16:23:05.568+07:00Voicingers On Tour: Daremna taktyka<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><b>W
Weimarze dzisiaj oddychanie i krzyk! Publiczne wydawanie z
siebie jęków, skamleń i okrzyków podczas zajęć wokalnych to
otwarcie świata intymnych spraw na obcą inspekcję, potencjalną
ingerencję. To grzebanie w koszach z brudną bielizną w
obecności odpowiedzialnych za te plamy i zapachy. Salwami
teatralnego rechotu będą zagłuszać swoje zażenowanie, ale to
daremna taktyka. W sformalizowanym życiu śmiech zbyt często
staje się narzędziem. Dowody lojalności, świadectwa poparcia,
ucieczki przed zakłopotaniem. Tradycja zagrywania uśmiechem jest na
zachodzie szczególnie silna. Zajęcia mijają mi szybko. <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjOYhqB3V0eQybA0kUbDICXak0zCSzHRQRmwAPpIaIT4iyEYPqy1JUSWlMngioI17UCwgRpudNvBCLbsRLfmAus4WsAhVbA06664NEWtBv-kU69-d2enCksJ1trn_eImJ5DbCD9ikr673ETARLe7AZv4zfEngq9Il0O0NL6Fos-UVs2M-8R-Fclio7wbHE/s579/Krzyk.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="326" data-original-width="579" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjOYhqB3V0eQybA0kUbDICXak0zCSzHRQRmwAPpIaIT4iyEYPqy1JUSWlMngioI17UCwgRpudNvBCLbsRLfmAus4WsAhVbA06664NEWtBv-kU69-d2enCksJ1trn_eImJ5DbCD9ikr673ETARLe7AZv4zfEngq9Il0O0NL6Fos-UVs2M-8R-Fclio7wbHE/w640-h360/Krzyk.jpg" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-65528205428906427472018-10-20T02:30:00.010+07:002024-03-11T22:14:22.408+07:00Języki: Arabia Saudyjska: O mowie Arabów lingo widokówka geopolityczna.<div style="text-align: left;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Nauka języka arabskiej ulicy przypomina naukę conajmniej kilku słowiańskich języków naraz. Praktycznie każdy Arab mówi inaczej. Tak mówi się w jego rodzinie, albo w jego wsi, w jego mieście, plemieniu, regionie. Poziom beduińskiej krwi w roztworze ma równie ogromne znaczenie. To on określa na ile mowa wielkich miast oddaliła się już od dawnej mowy "prawdziwej". Tendencja zauważalna tam, gdzie rozbrzmiewają gwary semickie na styku kultury beduinów i mieszkańców ośrodków miejskich, </span><span face=""verdana" , sans-serif">od Atlantyku po Ocean Indyjski.</span><span face=""verdana" , sans-serif"> Innowacja w odmianie czasowników, linią Nilu wyznacza granicę podziału na języki Arabów Zachodnich i Wschodnich. Libijczyk mieszkający w mieście A zrozumie Libijczyka z miasta B, znajdującego się na drugim krańcu, dużo łatwiej, niż Beduina koczującego nieopodal. Miasta, im dalej od siebie położone </span><span face=""verdana" , sans-serif">na mapie Świata Arabów</span><span face=""verdana" , sans-serif">, tym mniej zrozumiali dla siebie stają się ich mieszkańcy. Libijczyk pojmie Algierczyka w najlepszym przypadku tak, jak osłuchany z językiem sąsiadów Polak Czecha. To tamtejsi Słowianie Północni. Ten sam Libijczyk nie będzie za to swobodnie rozumiał Saudyjczyka. Saudyjczyk, jak Serb Bułgara, </span><span face=""verdana" , sans-serif">bo to Słowianie Południowi,</span><span face=""verdana" , sans-serif"> z łatwością </span><span face=""verdana" , sans-serif">zrozumie Kuwejtczyka</span><span face=""verdana" , sans-serif">. Ów Saudyjczyk w Libii załapie jednak tyle, co w Serbii Polak. To przepaść pomiędzy słowiańszczyzną Północy i Południa. Za to Beduin z Libii poczuje się pewniej w towarzystwie gadatliwego kuzyna z Iraku</span><span face=""verdana" , sans-serif"> </span><span face=""verdana" , sans-serif">niż mieszkaniec libijskiego miasta w rozmowie ze swoim irakijskim odpowiednikiem. To obecność Beduinów utrwala pamięć o najpierwotniejszej mowie Arabów. Wiedza praktyczna przekazywana z pokolenia na pokolenie wciąż opiera się presji skundlonych gwar terenów zurbanizowanych. </span><span face=""verdana" , sans-serif">Ocalić ile tylko się da z ruin niematerialnej kultury pierwszych Semitów! To jeden z powodów, dla których Arabia nigdy tak na prawdę nie była dostępna</span><span face=""verdana" , sans-serif">.</span><span face=""verdana" , sans-serif"> Dynamiczny przyrost populacji w</span><span face=""verdana" , sans-serif"> wielkich ośrodkach handlowych przyczynił się do uproszczenia i ujednolicenia języka. Mowa potoczna mieszkańców Dżeddy - najbardziej kosmopolitycznego ośrodka królestwa Saudów, różni się od dialektów pozostałej części kraju. </span><span face=""verdana" , sans-serif">O</span><span face=""verdana" , sans-serif">d czasu proklamowania Królestwa Arabii Saudyjskiej ten ultra religijny, pustynny kraj dopiero w grudniu po raz pierwszy otworzy się na turystów z Zachodu. </span><span face=""verdana" , sans-serif">Gwary Beduinów krążących po bezdrożach Sahary, Synaju, Mezopotamii czy Nedżdu wciąż zachowują cechy języków przedislamskiej Arabii. To one </span><span face=""verdana" , sans-serif">podczas Wielkiej Ekspansji Islamu </span><span face=""verdana" , sans-serif">rozlały się po Afryce Północnej by wsiąknąć w mowę saharyjskich Nomadów</span><span face=""verdana" , sans-serif">. Dlatego </span><span face=""verdana" , sans-serif">nauka semickich gwar wymaga pokory. Ich różnorodność nie ułatwia zapamiętywania słów. Te zawsze podlegają wariacjom w obszarze samogłosek, choć wymowa spółgłosek w zależności od regionu też często ulega znacznym modyfikacjom. Kura w klasycznym arabskim to dadżadża, po egipsku to dagaga a po bahrajńsku dajaja. Ale do obsesji Arabów nie zalicza się poprawności językowej. Nikt w zasadzie nie wie, co do końca jest poprawne. </span><span face=""verdana" , sans-serif">Być zrozumianym i rozumieć: oto o</span><span face=""verdana" , sans-serif">stateczny cel komunikacji! Pustynny piach na ulicach miast nie razi tu nikogo.</span></span></div><div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgW9LitR2JZjV7zuim0S2k3vToC5a1OXsl_-34Bt4FkKeyA3nKRqT9RE3NPzovJ5OBS-h9TM5-JL6Hou9n7kDUSjTG-HOtyPYiUuq2MYw_n-VX3asvkJJOqmM1mavRNLc6vrmohqstu-QBRTLIra_rroozEsDDUHFJRuk6dT1qohywxRNXGuqljlk29rEU/s6000/crop%20blog%20vietnam%202018%20cment.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3375" data-original-width="6000" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgW9LitR2JZjV7zuim0S2k3vToC5a1OXsl_-34Bt4FkKeyA3nKRqT9RE3NPzovJ5OBS-h9TM5-JL6Hou9n7kDUSjTG-HOtyPYiUuq2MYw_n-VX3asvkJJOqmM1mavRNLc6vrmohqstu-QBRTLIra_rroozEsDDUHFJRuk6dT1qohywxRNXGuqljlk29rEU/w640-h360/crop%20blog%20vietnam%202018%20cment.jpg" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /><span face=""verdana" , sans-serif" style="font-weight: bold;"><br /></span></span></div>
karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-46261676553086620202018-10-17T17:50:00.015+07:002024-03-15T20:19:06.760+07:00Egipt 2018: Pension Roma<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Dochodzi północ. Ludzie
upchani są na ciasno. Toboły ponabijane w schowkach nad głowami,
wciśnięte pomiędzy nogi w rozkroku, pod siedzenia. To tu
rozpoczyna swój powietrzny marsz afrykańska karawana.</span><span face=""verdana" , sans-serif"> </span><span face=""verdana" , sans-serif">Za każdym razem, gdy udaje mi się odpłynąć w sen, facet
po mojej prawicy wierci się w poszukiwaniu pozycji, której nie da
się znaleźć. - Siedź i się nie ruszaj! - usztywniam go na twarde gardło i przymrużone oczy</span><span face=""verdana" , sans-serif">. </span></span></div><div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: verdana;">Na lotnisku, przed
stanowiskami odprawy paszportowej czeka już na mnie Hany, pracownik
tutejszej ambasady. U jego boku omijam skanery bagażu.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: verdana;">- Pamiętaj! Będziesz mieszkał w
samym centrum miasta - wyjaśnia - Tu się roi od naciągaczy. Jak ktoś
cię zagada, ignoruj. Jak ktoś ci popatrzy w oczy, unikaj spojrzenia. Obserwuj wszystko z daleka! Jesteś w Kairze.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Nigdy wcześniej nie jechałem
opancerzonym samochodem. - Od czasu rewolucji tutejsze
ambasady przesiadły się na ciężki sprzęt. Na początku Ameryka poparła reżim Mubaraka, więc dyplomatów uznano za
antyrewolucjonistów. </span></span></div><div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">- Prostemu człowiekowi wystarczy raz wskazać przeciwko komu toczy się walka – wyjaśnia
Hany te s</span><span face=""verdana" , sans-serif">tukilogramowe drzwi i szyby aż błękitne od
nadmiaru szkła. Do hotelu kluczymy ze swadą ulicami pogrążonego
we śnie miasta. Samochód wychyla się na zakrętach jakby chciał
wyskoczyć z drogi. Czuć jego inercję, jego ciężar. Teraz płynie g</span><span face=""verdana" , sans-serif">ładko wiaduktem w górę, do wysokości trzeciego piętra kamienic po obu stronach. Sporadyczna żółć latarnianych świateł ujawnia sylwetkę kroczącego w ciszy. </span><br />
<span face=""verdana" , sans-serif">Pension Roma! Tu czas zatrzymał się
w latach trzydziestych. Kabina windy sunie na czwarte piętro we
wnętrzu prostokąta spirali kamiennych schodów. Cierpliwe
podeszwy wyżłobiły przy ścianie niewielkie koryto oplatając szyb windy
alternatywną, chwiejną spiralą. Portier wpisuje moje nazwisko
do wielkiej księgi i w szeregu rubryczek zaznacza ołówkiem ilość
opłaconych nocy. Na sosnowej podłodze pokoju wymalowanego na czysto
jest zlew, szafa z lustrem, niewielki stolik, fotel, biurko z
krzesłem i szafka u wezgłowia. Staromodne meble z jednego kompletu,
w jednym kolorze.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: verdana;">- Jestem perfekcjonistką – podkreśla równie staromodna właścicielka, gdy zjawiam się na recepcji z prośbą, żeby
pokojowi nie szwendali mi się po izbie. Faktycznie jest
perfekcjonistką. Po powrocie z pierwszego rekonesansu pokój zastaję
wysprzątany.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Nauka języka arabskiej ulicy przypomina naukę co najmniej kilku słowiańskich języków naraz. Praktycznie każdy Arab mówi inaczej. Tak mówi się w jego rodzinie, albo w jego wsi, w jego mieście, plemieniu, regionie. Poziom beduińskiej krwi w roztworze ma równie ogromne znaczenie. To on określa na ile mowa wielkich miast oddaliła się już od dawnej mowy "prawdziwej". Tendencja dominująca tam, gdzie rozbrzmiewają gwary semickie, od Atlantyku po Ocean Indyjski. Pozornie nieistotna innowacja językowa linią Nilu wyznacza granicę podziału na Arabów Zachodnich i Wschodnich. Libijczyk z miasta zrozumie Libijczyka z innego miasta dużo łatwiej, niż Beduina koczującego nieopodal. Miasta, im dalej od siebie położone </span><span face=""verdana" , sans-serif">na mapie Świata Arabów</span><span face=""verdana" , sans-serif">, tym mniej zrozumiali dla siebie stają się ich mieszkańcy. Libijczyk pojmie Algierczyka w najlepszym przypadku tak, jak osłuchany z językiem sąsiadów Polak Czecha. Powiedzmy, że to tamtejsi Słowianie Północni. Ten sam Libijczyk nie będzie za to swobodnie rozumiał Saudyjczyka. Saudyjczyk, jak Serb Bułgara, </span><span face=""verdana" , sans-serif">bo to Słowianie Południowi,</span><span face=""verdana" , sans-serif"> z łatwością </span><span face=""verdana" , sans-serif">zrozumie Kuwejtczyka</span><span face=""verdana" , sans-serif">. Ów Saudyjczyk w Libii załapie jednak tyle, co w Serbii Polak. To przepaść pomiędzy słowiańszczyzną Północy i Południa. Za to Beduin z Libii poczuje się pewniej w towarzystwie gadatliwego kuzyna z Iraku</span><span face=""verdana" , sans-serif"> </span><span face=""verdana" , sans-serif">niż mieszkaniec libijskiego miasta w rozmowie ze swoim irakijskim odpowiednikiem. To obecność Beduinów utrwala pamięć o najpierwotniejszej mowie Arabów. Wiedza praktyczna przekazywana z pokolenia na pokolenie wciąż opiera się presji skundlonych gwar terenów miejskich. </span><span face=""verdana" , sans-serif">Ocalić ile tylko się da z ruin niematerialnej kultury pierwszych Arabów! To jeden z powodów, dla których dzisiejsza Arabia Saudyjska nigdy tak na prawdę nie była dostępna</span><span face=""verdana" , sans-serif">.</span><span face=""verdana" , sans-serif"> Dynamiczny przyrost populacji w</span><span face=""verdana" , sans-serif"> wielkich ośrodkach handlowych przyczynił się do ewolucji języka poprzez dążenie do jednolitości. Mowa potoczna mieszkańców Dżeddy - najbardziej kosmopolitycznego ośrodka królestwa Saudów, różni się od dialektów pozostałej części kraju. </span><span face=""verdana" , sans-serif">O</span><span face=""verdana" , sans-serif">d czasu proklamowania Królestwa Arabii Saudyjskiej ten ultra religijny, pustynny kraj dopiero w grudniu po raz pierwszy otworzy się na turystów z Zachodu. </span><span face=""verdana" , sans-serif">Gwary Beduinów krążących po bezdrożach Sahary, Synaju, Mezopotamii czy Nedżdu wciąż zachowują cechy języków przedislamskiej Arabii. To one </span><span face=""verdana" , sans-serif">podczas Wielkiej Ekspansji Islamu </span><span face=""verdana" , sans-serif">rozlały się po Afryce Północnej by wsiąknąć w mowę saharyjskich Nomadów</span><span face=""verdana" , sans-serif">. Dlatego </span><span face=""verdana" , sans-serif">nauka semickich gwar wymaga pokory. Ich różnorodność nie ułatwia zapamiętywania słów. Te zawsze podlegają wariacjom w obszarze samogłosek, choć wymowa spółgłosek w zależności od regionu często ulega znacznym modyfikacjom. Kura w klasycznym arabskim to dadżadża, po egipsku to dagaga a po bahrajńsku to dajaja. Ale do obsesji Arabów nie można zaliczyć poprawności językowej. Nikt w zasadzie nie wie, co do końca jest poprawne. </span><span face=""verdana" , sans-serif">Być zrozumianym i rozumieć: oto o</span><span face=""verdana" , sans-serif">stateczny cel komunikacji! Szczegóły nie mają znaczenia. To pustynny piach hulający po ulicach miast.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: verdana;">Afryka jest pierwotna. Tutaj
wszystko wzięło swój początek. Prawdziwie wielkomiejską zabudowę
Kairu pokrywa odwieczny, piaskowy pył. Kluczę wąskimi uliczkami
mijając świat zdezelowany. Warsztaty pracy nie większe od
dworcowego wychodka, a w nich samotna żarówka, kręte schody znikające w mrocznej jamie bramy wymurowanej jakby na oko. Podążam za ludźmi. To
najlepsza metoda na wkomponowanie się bez zbędnych pytań. Z wolna,
jak święta krowa błąkam się po skrzyżowaniach i rondach, na
przełaj, na czerwonym, pod okiem policji. Wciskam się w tłum po
odbiór swojej porcji fasoli, macham rachunkiem ponad głowami innych
wymachujących swoimi rachunkami i prę do przodu, żeby
zagospodarować ten uwalniający się na chwilę skrawek przestrzeni zanim ktoś to zrobi za mnie. Oddaję się nowemu światu z ufnością. Na przekór przestrogom
Hany'ego chodzę powoli i patrze ludziom w oczy.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: verdana;">W Pension Roma czas płynie powoli.
Samotność pierwszych dni po przyjeździe sprawia, że nie ciągnie mnie na
miasto. Przez to wcześnie chodzę spać. W nocy budzi mnie wezwanie do
modlitwy. Głośnik minaretu, którego wciąż nie potrafię
zlokalizować musi być gdzieś bardzo blisko. W postawnym głosie
muezzina-palacza słychać niedomykające się struny
głosowe. Poranne śniadania! W jadłodajni zatopionej w chłodnym
półmroku trwa leniwy rytuał. Ten sam kelner w alabastrowej
liberii codziennie podaje ten sam zestaw śniadaniowy. - Kawa? Herbata? Alabastrowe
ściany i sufity w zestawieniu z pociemniałem brązem umeblowania i
boazerii z drewna wypełniają pensjonat jakimś ponurym ciepłem.
Dzisiaj zauważyłem jak w zlewie plącze się mini karaluch. Nie
wiem czy to młodzieńcza głupota go tu zawiodła, czy może to taka
strategia starych karaluchów, które małych zwiadowców wysyłają
na zatracenie.
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">W Pension Roma zadomawiam się szybko.
Często przecież przychodzi mi mieszkać tu czy tam. Przy pomocy
komputera, przedłużacza, kilku ładowarek, aparatu, głośnika
wi-fi i przenośnej lampki szybko odbudowuję sobie namiastkę domu.
Nawet jeżeli pojawiam się tu tylko chwilę. Wierzę, że w Pension
Roma adaptuję się nieco szybciej niż zwykle. Mieszkam tu pod
dwudziestką, tak jak na własnych, odwiecznych, polskich śmieciach.</span><br />
<span face=""verdana" , sans-serif">Po południu spotykam się z Martą. To typ osobowości, który definiuje sytuację odruchowo,
kreuje wokół siebie rzeczywistość rezonującą z jej jasno nakreśloną wizją. To typ, co mówi. Mówi, żebym pojechał do monastyru, spotkać się z
Mariem. Nie mam nic innego do roboty. Jadę.</span></span></div><div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Uber jest błogosławieństwem! Jego siła sprawcza staje się udziałem każdego, kto ma smartfona, kartę
i chce zaoszczędzić na przemieszczaniu się po dużym mieście. W Kairze na samochód czeka się co najwyżej
kilka minut. Mimo że wklepuję adres do aplikacji, kierowca i tak
pyta mnie gdzie jechać. W drodze na spotkanie z Mariem szybko
opuszczamy zabudowę kolonialną. Jej pożółkłe, przyprószone piaskowym pyłem fasady
zdobią stosunkowo niewielką powierzchnię centrum tego afrykańskiego
giganta. Po kilku minutach krajobraz pustynnieje. To znaczy wciąż
wszędzie wokół pełno domów, meczetów z tą różnicą, że w ich
pobliżu brak jakiejkolwiek roślinności. Miasto z chudych cegieł,
z nagiego betonu przykrywa połacie wyrwane kamienistej pustyni.
Teraz mijamy Miasto Umarłych. Rzędy średniowiecznych grobowców
przypominają domy mieszkalne. Ciągną przez kilka dobrych
kilometrów. Jadąc ruchliwą dwupasmową drogą przez chwilę mam
przed sobą panoramę miasta, którego architektura wyrasta z
otaczającej go pustyni. Jest jej materialnym przedłużeniem
uformowanym w geometrię chwiejną, rzadko owłosioną stalowymi prętami. Esencja pustyni i jej tworzywo jednocześnie. Miasto
Śmieciarzy góruje nad okolicą. </span><br />
<span face=""verdana" , sans-serif">- Tu trafiają śmieci z całego
Kairu - informuje kierowca i każe mi zamknąć okno. Wszystkie
odpadki z dwudziestomilionowego Kairu! W 1969 roku dekretem władz
miasta eksmitowano na pustynię kilkaset
koptyjskich rodzin. D</span>zisiaj to siedemdziesięciotysięczne
osiedle kairskich śmieciarzy, jedna z największych koptyjskich
enklaw muzułmańskiego Egiptu, od dawna wchłonięte przez Kair.<br />
</span><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiViP_y7tiBEGILpxUmJqnNv0LBB66apfQHteb-wyPBoa76NKg_2w5cqTSD4nTKlDAMIkY7vFJPjqGsrLy01KxclkrsZdwylSASg_RL3QjfL9C4GpIiWYSvBLOqqMLZM_6etbv2_9aZPALL8u-iGMoxCQrzFfO_k1A3weMQmEgEEcDTgCRpn1nqzhK-yuw/s550/crop%20blog%20egypt%20smiet7%20(1%20of%201).jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="309" data-original-width="550" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiViP_y7tiBEGILpxUmJqnNv0LBB66apfQHteb-wyPBoa76NKg_2w5cqTSD4nTKlDAMIkY7vFJPjqGsrLy01KxclkrsZdwylSASg_RL3QjfL9C4GpIiWYSvBLOqqMLZM_6etbv2_9aZPALL8u-iGMoxCQrzFfO_k1A3weMQmEgEEcDTgCRpn1nqzhK-yuw/w640-h360/crop%20blog%20egypt%20smiet7%20(1%20of%201).jpg" width="640" /></a></div>
<span style="font-family: verdana;">Mario
mieszka w stolicy od dwudziestu pięciu lat. Ten były archeolog służy
w świątyni wzniesionej ponad Miastem Śmieciarzy. To dla nich
wydrążono miliony ton skał. Swąd niewidzialnej mgły wypełnia
teraz jamę, na dnie której umieszczono ołtarz tego największego w Afryce kościoła. Mario oprowadza
mnie po monastyrze. Płaskorzeźby jego autorstwa zdobią ściany
mniejszej jaskini. Opowiada historię kościoła Koptów. - W samym
Mieście Śmieciarzy doszło już do czterech zmartwychwstań -
informuje mnie tak, jakby powoływał się na jakąś oficjalną
statystykę narodzin. Nie szuka potwierdzenia w reakcjach, mówi jak
misjonarz. W dokumencie na swój temat, do którego podsyła mi link,
szyje opowieść tym samym ściegiem. Taki
styl apostolatu.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Do miejsca,
w którym mam nadzieje złapać Ubera kluczę ulicami Miasta
Śmieciarzy. - Nie idź główną - radzi Mario - tylko od razu za
mostem w lewo. Rzeczywiście. Ulice są tu węższe, pełne zaułków,
w których uwijają się sortownicy. Pozanurzani w mrokach bebechów
wielopiętrowych konstrukcji z nagiej cegły wykonują z pokorą
swoje syzyfowe prace. Powietrze jest słodkie. Z odpadów
składowanych tu nieustannie od niemal pięćdziesięciu lat sączy
się jad. Zabudowa, jej ulice,
niedoświetlone wnętrza, betonowe schody, sklepy i kawiarnie z
sziszą pootwierane na oścież, wszystko spowija ta sama
chorobotwórcza aura. Promieniuje daleko, poza ostatnie zabudowania
dzielnicy tej najniżej z kairskich kast. Śmiecie przez cały dzień
napływają tu nieustającym strumieniem. Z dala od głównej
arterii dzielnicy, mijam góry posortowanych odpadków. Sterty worów
pełne mniejszych worków czekają na wstępną inspekcje. Coraz
częściej natrafiam na niezadowolone twarze. Szczególnie kobiety
nie chcą, żeby ktoś je podglądał jak gołymi rękami grzebią w
zgniliźnie. Moja obecność nadaje ich pracy niecodziennego
kontekstu. Niektórzy z mieszkańców czują się poniżeni, a
przecież wykonują tylko swoje zadanie. Po powrocie do hotelu piorę
ciuchy i biorę długi prysznic. Mdli mnie na każde wspomnienie
lepkiej alejki przesiąkniętej słodyczą prastarej zgnilizny. Całą
noc i następne kilka dni przechorowuję.</span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiPdO9_UFYxmIjkV7VIVNvHJIHyJatMxtakQsYmDpVyYTSt8FK3cJPZk2BDBxKckBEvOfj5EfFoDxUhr0NJKOULxyimJ7pEw-ZbMW1ujmQBXcuWp3FipPlKdXQ784MUSvAlKOb3W7FxLv8bMjTb_uaZfDzFokzjA5LAaj8P0AxZSRyeE9IxwxKO65PN7IY/s533/crop%20blog%20egypt%20smiet18%20(1%20of%201).jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="300" data-original-width="533" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiPdO9_UFYxmIjkV7VIVNvHJIHyJatMxtakQsYmDpVyYTSt8FK3cJPZk2BDBxKckBEvOfj5EfFoDxUhr0NJKOULxyimJ7pEw-ZbMW1ujmQBXcuWp3FipPlKdXQ784MUSvAlKOb3W7FxLv8bMjTb_uaZfDzFokzjA5LAaj8P0AxZSRyeE9IxwxKO65PN7IY/w640-h360/crop%20blog%20egypt%20smiet18%20(1%20of%201).jpg" width="640" /></a></div>
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Piątego dnia przenoszę się w nowe
miejsce. Intercontinental przy placu Tahrir. Od dzisiaj jestem
oficjalnym gościem festiwalu. Dla każdego, kto chce zobaczyć
zafałszowany obraz lokalnej rzeczywistości, pobyt w pięciogwiardkowcu to strzał w dziesiątkę. Ale arabska gościnność
zobowiązuje organizatorów do ulokowania nas w wypaśnych
przestrzeniach, w warunkach pięciogwiazdkowej sterylności, dbałości
o bezpieczeństwo godnej dyplomatów wysokiego szczebla. Są więc
barykady, uzbrojeni strażnicy, skanery bagażu i zgięci kelnerzy. Widok na Nil z dwudziestego piątego piętra, dziewczyny
wysiadujące nocami w hotelowym lobby i spece od papirusów
powleczonych kiczem. Wieczorem szwendam się w poszukiwaniu jedzenia po bocznych uliczkach koło Tahriru. Pracujący na straganie młody arab wścieka się, gdy przestaję rozumieć, co do mnie bebla. Jego kumpel już dawno się połapał. </span><span face=""verdana" , sans-serif">- Jesteśmy w Egipcie, więc gadaj po arabsku - odcina się jebaniutki, kiedy proponuję, żebyśmy tak na angielski przeszli . </span><br />
<span face=""verdana" , sans-serif">Zespół spotykam na śniadaniu.
Grzechu, Mizer i Młody. Gęby nam się nie zamykają przez kilka
dobrych godzin. Też lubią rozmawiać o tym, co w życiu na pozór nieistotne. Popołudnie spędzamy na mieście. Uliczne
stragany z owocami, mięsem - ludowa dzielnica, gdzie egipską biedę
widać jak na dłoni. Nikt nas nie nęka, czasami ktoś pomacha.
Chodzimy, jemy, gadamy, patrzymy.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Organizacja festiwalu oparta na pracy
wolontariuszy ma
specyficzny koloryt, szczególnie gdy </span><span face=""verdana" , sans-serif">ci zmieniają się z edycji na edycję. Przesunięcia, o</span><span face=""verdana" , sans-serif">późnienia, czekanie - oto rzeczywistość, która zawsze wystawia na próbę. Sala koncertowa amerykańskiego kampusu oddalona jest od centrum o jakieś
trzydzieści kilometrów. Sprzęt wyładowujemy Pod Pepsi Gate i chwilę czekamy. Sprawdzają nam dokumenty i przepuszczają bagaże przez
skaner. Menadżer sceny od razu informuje, że mamy już godzinę spóźnienia. Chłopaki znikają na rekonesans, a ja
odsypiam zemstę wszystkich faraonów na podłodze garderoby wychłodzonej jak
prosektorium. Za legowisko służy mi futerał z basówki Matiego. </span><span face=""verdana" , sans-serif">Do koncertu pozostało cztery godziny. </span><span face=""verdana" , sans-serif">Co jakiś czas drzemkę przerywa mi dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś uspokaja swoje sumienie, ktoś
inny chce naładować telefon. Kiedy wychodzimy na scenę,
publiczność jest już ospała. To dla niech szósty występ z rzędu.
Część koncertu prowadzę po arabsku. Mówię albo czytam z kartki.
Noc przesypiam snem zasłużonego dla polskiej dyplomacji.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: verdana;">Ambasada RP w Kairze to imponująca
willa z w stylu kolonialnym z ogrodem. Przy wejściu mundurowy Polak
przetrzepuje dokładnie każdego z osobna. Zatrzymuje nasze paszporty
i telefony. Do pokoju, w którym sączymy kawkę w towarzystwie
Marty, Ambasador wpada na krótką pogawędkę. Rozmowy toczą się bez zbędnej pompy. Szkoda na nią czasu. To jego przerwa na
oddech od niedzielnej gorączki. To ona wyznacza w Egipcie początek
roboczego tygodnia. To w końcu al-jaum al-ahad czyli dzień
pierwszy.
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Po spotkaniu chłopaki namawiają mnie,
żebym jechał zobaczyć te piramidy. Dwadzieścia osiem lat
temu ruszyłem autostopem do Włoch </span><br />
<span face=""verdana" , sans-serif">- Jeszcze tu kiedyś wrócę -
myślałem mijając Watykan na wyciągnięcie ręki. Do dzisiaj nie widziałem. Do Gizy Uberem docieramy w czterdzieści minut.
</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Tu, w turystycznym raju pod piramidami spełniają się podróżnicze koszmary. Hordy sfrustrowanych opychaczy badziewia krążą
w poszukiwaniu ofiar. Udają gościnność a potem wściekają się gdy się ktoś szybko połapie. </span><span face=""verdana" , sans-serif">Grzechu i Mati idą pobujać się wokół
Piramidy Cheopsa. Mizer i ja ruszamy do jej wnętrza. Na kolana
chamy! Niski, pochylony ku górze korytarz nakazuje klaustrofobiczny
marsz w półskłonie, jak w sztolni na grubie, w samym przodku. Po trzydziestu
metrach docieramy do większej komnaty. Stoimy zziajani nie mogąc
nasycić się tlenem, którego w otaczającym nas powietrzu jest po prostu
za mało. Hinduska rodzina czeka u wylotu z wąskiego gardła, które nas
tu przywiodło, kontemplując rezygnację z dalszej wycieczki. Teraz
już powolnym krokiem pokonujemy dalszą pochyłość. Oczywiście wspominamy
Indianę Jonesa i rozmawiamy o historii. Mizer jest ciekawy świata,
lubi czytać. Poza tym przepełniają go pozytywy. Jest zrównoważony. To cecha wśród muzyków rzadko spotykana. Nasza
kilkuminutowa wspinaczka kończy się ostatecznym, krótkim marszem w
pokłonie. Wchodzimy przecież do sali, w której umieszczono
sarkofag. Prostopadłościan komnaty poraża precyzją wykonania.
Wielotonowe, kamienne bloki przylegają do siebie nadzwyczaj
szczelnie, od pięciu tysięcy lat...</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Cairo Jazz Club znajduje się na
sztucznej wyspie w miejscu, gdzie szerokość Nilu sięgnęła
przesady. Jak to w prywatnym interesie styl prowadzenia lokalu opiera się wpływom
lokalnej kultury. Nic tu nie dzieje się w rytmie inshallah. Tu regulatorem
jest czas i zysk. Publiczność zaczyna schodzić się po dziesiątej. Menadżer o jedenastej zaprasza nas do pracy. Nagłośnienie wypełnia dźwiękiem wszystkie
zakamarki klubu i dobrze! Arabska publiczność jeszcze przed chwilą
nie widziała, po co tu się znalazła, ale już wie, że dostanie to czego
chce. Chce doznać absurdu na styku dwóch samowyzwalających się
światów: muzyki improwizowanej i życia spętanego tradycją. Jakaś Arabka tańczy w rytm tego, co gramy. Ciekawość, z jaką słuchają nas miejscowi wypełnia nasze twórcze
obwody nową, nieznaną energią. Choć na dobrą sprawę jest ich tylko garstka, uwielbiam takie koncerty! W drodze
powrotnej do hotelu przyglądam się jak nocny Kair spowalnia tempo. Za to w</span><span face=""verdana" , sans-serif"> indyjskiej cukierni w pobliżu Pension Roma wieczorami jak zwykle
tłok. Ludzie ocierają się o siebie w poszukiwaniu ulubionych
słodkości. Tłoczą się, gdzie nie gdzie przepychają. </span><span face=""verdana" , sans-serif">- Cukiernia Niewolnik - głosi jej pokręcona nazwa. Tak, wokół łakocia zawsze będzie
tętnić życie...</span><br />
<span face=""verdana" , sans-serif">Sfinks? Pierdolę Sfinksa! Wolę Pension Roma. </span></span></div>
karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-12075412157216423852018-10-02T22:07:00.006+07:002024-03-11T17:18:19.478+07:00Analiza<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Intelektualna kolonoskopia w dążeniu
do głębszej prawdy</span></div><div style="margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="margin-bottom: 0cm;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgHn5PiDeTJBIYCrYhM3q8rTwg6d6gdXPw3zQz1CEO3pWk1dg8G_Miy0BuifKIQw70Sy5wkgDrnGqQh9Mbqeky7E4NeilUz2ziBbv1Dmo2ewkVPlX6_PHxqa0CQKnHd53RFIXWN5Qw8pCoj7GyntyyvZp1bknl2XOxHVZUT5fPKfOmZK_mXW7z8xwwPBn8/s5782/blog%20crop%20china%202018%20jaja%20(1%20of%201).jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3252" data-original-width="5782" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgHn5PiDeTJBIYCrYhM3q8rTwg6d6gdXPw3zQz1CEO3pWk1dg8G_Miy0BuifKIQw70Sy5wkgDrnGqQh9Mbqeky7E4NeilUz2ziBbv1Dmo2ewkVPlX6_PHxqa0CQKnHd53RFIXWN5Qw8pCoj7GyntyyvZp1bknl2XOxHVZUT5fPKfOmZK_mXW7z8xwwPBn8/w640-h360/blog%20crop%20china%202018%20jaja%20(1%20of%201).jpg" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div>
karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-51694642120399425582018-09-11T15:43:00.009+07:002024-03-10T18:04:19.952+07:00Półwysep Arabski: Zakazane Królestwo - Ku chwale zuchwałym!<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Tak, czwarte w moim
przypadku studia dzienne rozpocząłem grubo po trzydziestce.
Zaliczyłem dwie filologie i pewien powtarzający się schemat nie
dawał się nie zauważyć. Żadnej jeszcze nie skończyłem, to raz,
na filologiach dominują dziewczyny, tak jakby rolą mężczyzn było
ciupanie kilofem, to dwa. Charakter studiów orientalistycznych miał jednak to coś, co wymykało się schematom. Lata
studiów mijały na wertowaniu kserokopii po wynajętych przez
uniwersytet norach. Introwertyczni wykładowcy, no może z
pominięciem pani dziekan i kilku indywiduów, którzy rzeczywiście
mogli pochwalić się biegłą znajomością języka mówionego,
wprowadzali nas w stan hipnozy pogłębianej bzyczeniem świetlówki.
Dziesiątki godzin wsłuchiwania się w beznamiętny przekaz pani od
literatury arabskiej, setki godzin spędzonych na zajęciach z
dialektów z arabami, którzy nie mieli pojęcia jak skutecznie
odnaleźć się w roli wykładowców tamtej skądinąd szacownej
uczelni. To, że na drugim roku znalazłem się z pominięciem
pierwszego, też niczego nie ułatwiało. Po dwóch latach
udowadniania, że dwa semestry przeskoczyłem nie bez powodu, byłem
gotowy przetestować swoje nowe, nietypowe umiejętności w terenie.
Zdecydowałem się wyskoczyć do Jemenu.
</span></div><div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: verdana;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhAwXvrdnINBqLodCDxJ8msHWHs-a_jXv4fQcY0Ddqnvv3h2SiV46aSa20fbm5ZWSn35oyyV7j67IrPHa0HP1HJSDjYr7DUYD5HmfzgIoxMlTPN98eeeUJdHtvIdnn-Antm4E5qGIf9IXMj45hoOD_vZHcLXyhFaVIO2nr29qKWHOh3bSWURTpN-5Ly84/s6016/yemen%20-%20henna.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6016" height="401" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhAwXvrdnINBqLodCDxJ8msHWHs-a_jXv4fQcY0Ddqnvv3h2SiV46aSa20fbm5ZWSn35oyyV7j67IrPHa0HP1HJSDjYr7DUYD5HmfzgIoxMlTPN98eeeUJdHtvIdnn-Antm4E5qGIf9IXMj45hoOD_vZHcLXyhFaVIO2nr29qKWHOh3bSWURTpN-5Ly84/w602-h401/yemen%20-%20henna.jpg" width="602" /></a></div><br /><b><br /></b></span></div>
karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-34491512680515064842018-08-23T20:19:00.012+07:002024-03-11T22:10:27.690+07:00USA 1993/94: Cztery Pory w Raju: 13 Żarłoczne uda<div style="line-height: 24px; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Z butelek ukrytych w torebkach z
szarego, lakierowanego papieru popijaliśmy błąkając się na
azymut w kierunku południowej części wyspy. </span><span face=""verdana" , sans-serif">Świętowałem. </span><span face=""verdana" , sans-serif">Nadejście weekendu
było dla mnie nowym rodzajem święta, a
palenie od Jamajców z Washington Square Park tylko potęgowało mój podziw dla życia. Dorota dołączyła do nas gdzieś
po drodze. Trzymała żeński fason zachowując kontakt z
rzeczywistością, podczas gdy my, już na pełnej pycie, czerpaliśmy z
ożywczego źródła wolności. Nie tej, za którą uważa się
eksportowy produkt amerykańskiego hiperidealizmu lecz tej, którą
oferuje obecność w innym święcie, świecie ogromnym, odległym, anonimowym. W zasadzie każdy róg ulicy, każdy skwer, wnęka
opanowana przez ulicznych grajków mogła stać się ulicznym klubem z
muzyką na żywo. W każdym z tych miejsc można było spędzić
resztę wieczoru, kiwając się w rytm dudnienia pustych kubłów po farbie. Słuchałem a Paluch rechotał. Rozpierała go duma dyrygenta przypisującego sobie odpowiedzialność za zbiegi okoliczności, za palenie i za to, co w głowie potrafi nawyrabiać, za
zgromadzenia grajków, za Amerykę, za to, że nas zasysa atmosferą
ulicznych spektakli. Potem w</span><span face=""verdana" , sans-serif">yciągał mnie za ramię albo wywoływał z tłumu
gapiów, tyle jeszcze było przed nami. Murzyńskie dzieci popalające w sześciodrzwiowej limuzynie. Błagalne
wieszaki żebraczych ramion przy wejściach do stacji metra. Dziwki, co okładając się torebkami rwały sobie włosy z głowy i tłum gapiów rechoczący, obojętny. Lanserstwo,
cinkciarstwo, bieda. Mieszkańcy, turyści, przechodnie. Stojąc przed wejściem do stacji na Szóstej
Alei przyglądaliśmy się lazurowo błękitnym sylwetkom
wież World Trade Center. Jaśniały na tle nocnego nieba
górując nad południowym Manhattanem niczym pomnik przepowiedni o miastach z przyszłości.</span></span></div><div style="line-height: 24px; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">
</span><div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">Path Train łączy Manhattan z
kontynentem. Grupy powracające z nocnych imprez tłoczyły się jak zwykle na stacji przesiadkowej w oczekiwaniu na pociąg
do Newarku. Kołysaliśmy się pijani zasypiając na stojąco. Pomimo
totalnej bani p</span><span face=""verdana" , sans-serif">odróż do Harrison minęła mi na czuwaniu.</span><span face=""verdana" , sans-serif"> Za to Paluch spał jak
zabity. </span><span face=""verdana" , sans-serif">Szarpałem go gdy pociąg zatrzymał się na stacji</span><span face=""verdana" , sans-serif">. </span>Bezproduktywna utrata kalorii. <span face=""verdana" , sans-serif">Opędzał się wymachując chudymi rękami i b</span>ełkotał przy tym mizernie. <span face=""verdana" , sans-serif">D</span>źwięk sygnalizujący kolejną próbę zamknięcia drzwi wagonu, z finezją sygnałów mgłowych nadawanych na redzie, ponawiał ostrzeżenie, roznosił się w nocnej ciszy, gdy zataczając się, wlokłem po peronie nieprzytomną, kościstą sylwetkę Palucha. Na widok<span face=""verdana" , sans-serif"> patrolu policji </span><span face=""verdana" , sans-serif">nadciągającego od czoła unieruchomionego składu</span><span face=""verdana" , sans-serif"> Dorota zniknęła w korytarzu prowadzącym do wyjścia na ulicę. Jakim cudem moje trefne social security wylądowało w jej plecaku?! W czarnych mundurach, z pałami
dyndającymi figlarnie, t</span><span face=""verdana" , sans-serif">rzech policjantów zbliżało się powolnym krokiem, </span><br />
<span face=""verdana" , sans-serif">Amerykańska policja, różni się od Polskiej, bo zwykle nie szuka kłopotów. Aura problemów przenikająca wielokulturowe
społeczeństwo, ich skala </span><span face=""verdana" , sans-serif"><span face=""verdana" , sans-serif">sprawiają, że nie ma czasu na kreatywne
wypełnianie nudy. </span>Policja nie czai się na rogatkach wypatrując
obiektów rutynowych kontroli i nie kara za przekraczanie jezdni
w miejscach nieoznaczonych. </span><span face=""verdana" , sans-serif">P</span><span face=""verdana" , sans-serif">ieszego puszcza się w samopas. I</span><span face=""verdana" , sans-serif">nstynkt
samozachowawczy, omijając
nadgorliwość umysłu zgodnie z prawem natury ograniczy działanie głupoty. S</span><span face=""verdana" , sans-serif">połeczeństwo obywatelskie stworzone przez
Amerykanów żyje więc w zgodzie z prostą zasadą: reagować w obliczu realnych
zagrożeń. Nie wpierdalać się bez powodu! W swojej
pracy tamtejsi stróże prawa wydają się nawiązywać do tej prostej
formuły.</span></span></div><div style="margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: verdana;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjU_Swkk8I1yZuszL8_s4RplEvlzHP5KLxt5LfMwOmNb3AUyQnBQ017MX2sVPblFDk8oI7zAJPtXj6UWD1EzU8GeH-2gMclUFWZ32LKXdb_VCoeG2ClKQEEyTL7krYM8uAttTiJFWhKYIZVL5S8PoHzguWezGFcpC0v9RJUiqoqkZslMNWwPQY0BLHVtss/s719/usa%205.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="404" data-original-width="719" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjU_Swkk8I1yZuszL8_s4RplEvlzHP5KLxt5LfMwOmNb3AUyQnBQ017MX2sVPblFDk8oI7zAJPtXj6UWD1EzU8GeH-2gMclUFWZ32LKXdb_VCoeG2ClKQEEyTL7krYM8uAttTiJFWhKYIZVL5S8PoHzguWezGFcpC0v9RJUiqoqkZslMNWwPQY0BLHVtss/w640-h360/usa%205.jpg" width="640" /></a></div></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">- Policja! - </span><span face=""verdana" , sans-serif">na moich oczach dokonywał się cud rezurekcji. Paluch g</span><span face=""verdana" , sans-serif">ramolił się na ławkę d</span><span face=""verdana" , sans-serif">emonstrując groteskowe oblicze trzeźwości. P</span><span face=""verdana" , sans-serif">anicznie b</span><span face=""verdana" , sans-serif">ał się policji. </span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">– Mam! – oznajmił głos tego, co mnie od tyłu po kieszeniach macał. </span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">– Odwrócić się! Oprzeć ręce o ścianę! </span><span face=""verdana" , sans-serif">Rozstawić nogi!</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Fizyczne doświadczenie procedury zakuwania w kajdanki mieszało się ze zdumieniem wymalowanym na mojej twarzy. Musiało przyjmować formę niemego
zapytania, bo głos pozbawiony poczucia humoru położył
kres wszelkim rozterkom, obwieszczając, że procedura aresztowania właśnie dobiega końca. - Idziesz do pierdla, bo jesteś dupkiem! </span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">W kajdankach, w asyście trzech
policjantów stałem w środku nocy na pustym peronie. Oczekując na pociąg do Nowego Jorku próbowałem zrozumieć co się z nami stało. Nie oszczędziła mnie ciekawość, co z nami będzie. Ignorując torebkę z paleniem schowaną w lewej kieszeni postawiłem na nietykalność osobistą. Miałem przecież czas cisnąć ją pod koła pociągu. W owym czasie nie wiedziałem nic o domniemaniu przestępstwa. Kołysania pustych wagonów wybudzały we mnie senne omamy. </span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Posterunek w Jersey City wyglądał
znajomo. Spory ruch pomimo późnej pory, turkoczące ekspresy do
kawy i znużeni robotą protokolanci z bronią u pasa. Perspektywa,
z której przyglądałem się procedurze pobierania odcisków palców
była dla mnie jednak zupełną nowością. Umysł miałem
otępiały. Wypalona trawa pobudzała do nieanalitycznego
odbioru bodźców, wypróżniała z podejrzliwości. Na komendę
"uśmiech!" obdarzyłem gliniarza uśmiechem, pozwalając
kliszy utrwalić obraz twarzy wykrzywionej w naiwnym grymasie. Powyciągaliśmy z butów sznurówki, zawartość kieszeni przełożyliśmy
do plastikowych worków. Drzwi policyjnego aresztu, przypominającego
wolnostojącą klatkę, zatrzasnęły się
chybocząc. Przez uchylające się w kratach ktoś podał
słuchawkę telefonu.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">– Asia! Pakuj sprzęt i
płyty! Wyrzuć wszystkie lufki!!!! Wracamy do Polski – lękliwy duch wytrawnego
kolekcjonera płyt podszeptywał Paluchowi najistotniejszą w
naszym położeniu kolejność przekazywania informacji. Noc
spędziliśmy w potokach światła, wyrywani z półsnu rytmem nocnych interwencji i aresztowań. Siedząc w kucki na
stalowym siedzisku, wsłuchiwałem się w szczek
policyjnych krótkofalówek. Medytowałem nad losem
dziwek doprowadzanych przez kolejne patrole, nad dolą drobnych
przestępców takich jak my.</span><span face=""verdana" , sans-serif"> Celę opuściliśmy nad ranem. Filip
kpił z nas przez całą drogę. </span> <br />
Poziom pobłażliwości amerykańskiego
sądownictwa zależy od prawa stanowego. Zrozumiałem to kilka
tygodni później w sądzie miasta Harrison na spotkaniu z obrońcą
z urzędu. Wyjaśnił mi w najprostszych słowach, że korzystniej byłoby, gdyby do
aresztowania doszło w stanie Nowy York. Tam skończyłoby
się na upomnieniu. Tu, w New Jersey, czekała mnie studolarowa grzywna. Musiałem tylko przyznać się do winy.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">Podczas rozprawy sprawy szybko nabrały tempa. </span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;">– Czy oskarżony przyznaje się do
winy?</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif">– Yes, Your Honor! – zapamiętana z filmów formuła odpowiedzi na
to niecodzienne pytanie nareszcie się przydawała. </span><span face=""verdana" , sans-serif">Z monologu, który uznałem za mowę obronną n</span><span face=""verdana" , sans-serif">ie zrozumiałem nic. </span><br />
<span face=""verdana" , sans-serif">- C</span><span face=""verdana" , sans-serif">zterysta dolarów grzywny i praca na
rzecz miasta Harrison! Uderzenie sędziowskiego młotka przypieczętowało wyrok, gdy prawda o wiarygodności bezpłatnych porad prawnych wciąż jeszcze rozwierała przede mną swe żarłoczne uda.</span></span></div>
</div>
karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-368669596132048537.post-45386745508496110892018-04-04T01:06:00.005+07:002024-03-11T17:21:56.231+07:00Jedwabnym Szlakiem na Borneo 1: Wietnam<div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif"><b>1.</b></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif"><b>03.04.2018</b></span></span></div><div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: verdana;"><span face=""verdana" , sans-serif"><b>Pod pancerną budką jednoosobowej strażnicy oczekujący</b></span><b> zaczynają zbierać się </b><span face=""verdana" , sans-serif"><b>na długo przed świtem. </b><b>Z każdą minutą jest ich coraz więcej. Jedni siedzą w kuckach, inni stoją. </b></span><b>Ten pali, tamtemu ekran telefonu twarz rozświetla. N</b><span face=""verdana" , sans-serif"><b>ikt się nie porusza. Nikt ze sobą nie rozmawia. </b><b>O czwartej rano w Sajgonie jest ciemno. Uliczne latarnie gdzieniegdzie jarzą się bladożółtym światłem. Czasem w mroku silnik starego motoru omiecie fasady ciasno poupychanych domów </b></span><b>wachlarzem miękkiego turkotu</b><span face=""verdana" , sans-serif"><b>. Powietrze jeszcze przez jakiś czas będzie rześkie. </b></span><b>Obojętni jak martwe ramiona kamer umocowanych ponad drzwiami budynku bez okien, faceci w zielonych mundurach odliczają minuty dopiero co rozpoczętej służby. Wysłużony karabin dynda na ramieniu pulchnego strażnika o twarzy rozpieszczanego dziecka. Na wąskim chodniku, pod murem i budką trwają przygotowania do nowej odsłony jedynego spektaklu w tej części dzielnicy. Przedstawienie pod chińskim konsulatem za chwilę się rozpocznie.</b><br />
<b>Koło szóstej, podganiane energią słońca wznoszącego się jakby w pośpiechu, </b><b>sprawy w końcu nabierają tempa. </b><b>Ruch uliczny zdążył już stężeć, a kolejka zamiast się wydłużać, grubnie. Pomarszczony facet w </b><span face=""verdana" , sans-serif"><b>bejsbolówce, starszy gość w sandałach i sportowej kurtce,</b></span><b> ten mały, krępy z blizną na twarzy i tamten, co tak głośno mówi, kręcą się tu od kiedy przyszedłem. Wtedy było nas ze dwadzieścia osób. Widzę teraz jak co chwila stawiają mi przed nosem kogoś nowego. Pojawiły się też baby z agencji turystycznych. Raz po raz popychają zbaraniałych klientów bliżej czoła kolejki. </b><b>Koło ósmej zaczyna się rejestracja. Wzorem innych </b><b>wymachuję paszportem przed oczami strażnika, wyciągając lewe ramię w błagalnym geście człowieka dotkniętego klęską głodu. Już trzeci raz tu jestem</b><b>. </b><b>Pryszczaty chłopak w mundurze nieśpiesznie przypatruje się dokumentom i wybiera kilkanaście sztuk zgodnie z jakąś logiką zrozumiałą tylko sobie. Gdy zapisze nazwiska w przybrudzonym notatniku, wywołani będą mogli przejść pod ścianę po drugiej stronie chodnika. O ósmej trzydzieści otwierają się drzwi budynku bez okien. Na widok odźwiernego ciecia w błękitnej koszuli zniecierpliwiona grupa wybrańców, jak koń ostrogą dźgnięta, podrywa się gotowa przeć na oślep. Pod samymi drzwiami zdążył już wyrosnąć konkurencyjny ogonek. To Chińczycy domagają się pierwszeństwa przed obywatelami innych krajów. Jest dziewiąta trzydzieści. Wzdłuż ściany, w zawiniętym potrójnie wężyku czeka w bezruchu z siedemdziesiąt dusz. Pod budką strażnika, w piekącym słońcu smaży się kolejna setka. Nie drgnęliśmy od godziny. Młoda kobieta o poczerniałych zębach i cerze pomarszczonej od pracy w polu, ta, co jeszcze przed chwilą stała za mną, przeciska się w stronę czoła kolejki. Nikt nie protestuje. Co odważniejsi idą w jej ślady. </b><b>Wnioski można składać jeszcze przez godzinę. </b><b>Pod drzwiami wybucha kłótnia. </b><b>Strażnicy odmawiają pierwszeństwa Chińczykom. Cieć za namową tego z karabinem wpuszcza </b><b>kilka ciężarnych kobiet i posiwiałego Koreańczyka. </b><b>Grupa pod budką wciąż stoi w nadziei, że nagle wszystko nabierze tempa. </b><b>Młody Chińczyk próbuje dostać się do środka. Strażnicy odpychają go coraz śmielej, lecz ten lekkim łukiem powraca jak bumerang. W końcu dzwoni ze</b><b> skargą. Naburmuszony pracownik konsulatu natychmiast zjawia się z pomocą i tonem zastępcy komendanta garnizonu wykrzykuje </b><b>w stronę wietnamskich strażników</b><b> sylaby kąśliwych reprymend. Marszczą się i maleją w oczach, a oczekująca pod drzwiami grupka Chińczyków wślizguje się do środka. Jest za pięć jedenasta. Stoję już z czystej ciekawości. Wietnamczyków też wyraźnie pochłania wyczekiwanie na ostateczną sensację. Z nieazjatycką punktualnością cieć zamyka drzwi przed nosem walecznie stłoczonej czołówki, podczas gdy otępiały od słońca tłumek powoli rozpływa się w upale podzwrotnikowego nieba.</b></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOtAw6kVPSJoWKVpc33n_YlCXdRf-_nd-9sXV0uQfNSOHSw2lFHFy0YLmA8HMDT8CM7TenW7x3p0xag1FGJzuCPpLDSnBnHnvUirtDtXEnszCCABucZo0WMdNY1RCeaLFYj3dYqDf7nWcVkceOk4c1GeysKqYXP4QZmOCvy3GDWaFj98K29XlHAH7QHWo/s5559/crop%20blog%20trasa%202017%20indonesia%20china%20(1%20of%201).jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3127" data-original-width="5559" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOtAw6kVPSJoWKVpc33n_YlCXdRf-_nd-9sXV0uQfNSOHSw2lFHFy0YLmA8HMDT8CM7TenW7x3p0xag1FGJzuCPpLDSnBnHnvUirtDtXEnszCCABucZo0WMdNY1RCeaLFYj3dYqDf7nWcVkceOk4c1GeysKqYXP4QZmOCvy3GDWaFj98K29XlHAH7QHWo/w640-h360/crop%20blog%20trasa%202017%20indonesia%20china%20(1%20of%201).jpg" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /><b><br /></b></span></div>
karnasbloghttp://www.blogger.com/profile/15194667688838510760noreply@blogger.com2