niedziela, 19 czerwca 2022

Sztywne, osobiste koncepcje

Upór jest toksyczny. Zabija radość życia. Rodzi gorycz umierania. W zasadzie większość jego synonimów odnosi się sztywności, twardości, ostrości skamienienia - typowych dla ludzkiego ciała cech starczych, sygnalizujących gotowość a nawet potrzebę odejścia. Zacięcie, zawziętość, zatwardziałość, nieustępliwość, niestrudzoność, niezłomność, nieugiętość, niewzruszoność, nieprzejednanie, bezkompromisowość, przebojowość, stanowczość to kolekcja negatywów określających wszelakie formy nieprzejednania, sygnalizujące niechęć lub brak zdolności do zmiany pozycji, stanowiska, przekonania, wręcz lubieżne uzależnienie od narzucania woli, podejmowania takiej czy innej walki o swoje.

Jego powszechnie uważane za szlachetne odmiany, górnolotnie określane motywacją, determinacją czy nawet ambicją, spuszczone ze smyczy w samopas działania góry potrafią przenosić. Potrafią być również siłą zaborczą, nacelowaną na przekształcanie tej niechętnej przemianom rzeczywistość do postaci zgodnej z osobistą, sztywną, jednostkową koncepcją. Cała reszta to dopisywanie uzasadnień. 

- Jestem z ciebie dumny! Jak często słyszymy to na co dzień i choć nie mamy problemu z bycia dumnym z tego czy tamtego, duma to przecież w naszej własnej kulturze jeden z siedmiu grzechów głównych. 

- Hę?! 

Tak! Duma to po angielsku "pride" a "pride" to również "pycha". Mówiąc, "żem z ciebie dumny", mówię, że "się tobą pysznię". 

Czym w takim razie jest "duma narodowa" i dlaczego, nie bacząc na ciężar rzeczownika-matki z taką łatwością szafujemy przymiotnikiem-dzieckiem?

Na te i im podobne pytania odpowiadajcie sobie sami :]

niedziela, 22 maja 2022

Egzekutorzy ogołoceni z uśmiechów

Powroty po długiej przerwie bardzo mi smakują, choć w zasadzie wszystko jest po staremu. Ludzie dalej tłoczą się na dworcach, lotniskach i rzadko kiedy myślą o konsekwencjach, zarówno ci potrząsani erupcjami namiętności bliższym pacholęctwu, choć w dowodzie dawno już pogrubło, jak i ci uziemieni skalą doświadczeń, a więc i przemian, z których nie sposób się otrząsnąć. Nadal latamy samolotami, sięgajmy po przetworzone jedzenie, hołubimy coca-colę a cały ten trutka package łykamy na kredyt. 

Samolot z Dubaju do Sajgonu wypełniony jest po brzegi. Przed pandemią transport lotniczy obsługiwał głównie turystów. Po dwóch latach totalnej izolacji Azji na pokładzie dominują Wietnamczycy a turyści to tylko ja i kilku jeszcze zabłąkańców. Tęsknią za zupami, kluskami, kawą i lepkim ryżem, za rodzinami, które w tym świecie odgrywają rolę tak sponiewieraną w socjalizmach zachodu. Cierpliwie znoszą więc ten powrót do kraju, szczególnie ci z Ameryki. Stamtąd lata się przez Atlantyk a nie przez Pacyfik. Trzydzieści do czterdziestu godzin w podróży ze strefy czasowej oddalonej o pół doby. Jetlag po takiej przygodzie, to tydzień wyjęty z kalendarza. 

W Sajgonie kontrola wizowa jest jak zwykle opieszała. Naburmuszeni pogranicznicy nigdzie się nie śpieszą. Mało na ich twarzach przejawów zachodniej definicji człowieczeństwa. To egzekutorzy ogołoceni z uśmiechów, ze zbędnych słów, strażnicy zasad, które gdzieś tam, wprost do ucha nastroszonej wyobraźni, szepczą, że tu nie ma debaty. Ten typ porządku z nikim nie flirtuje. Narzuca się na chłodno 

Dhaka to dziewiętnastomilionowe miasto (tyle w niej mieszka ludzi nocą). W dzień puchnie to rozmiarów czterdziestomilionowego giganta. Sajgon przed pandemią był zatłoczoną metropolią (to wciąż największe miasto Wietnamu). Jego ulice - koryta, którymi rozlewają się zmechanizowane ścieki milionów motocykli wyraźnie powysychały. Biznesom nastawionym na turystykę też zaschło w gardle. Ich właściciele wrócili tam, gdzie nie trzeba ponosić kosztów życia w tym najdroższym z wietnamskich miast, do swoich prowincji, do małych miasteczek, do rodzin, które dotychczas żyły na ich utrzymaniu. 

Powroty po długiej przerwie bardzo mi smakują.