Posty

Wyświetlanie postów z 2018

Voicingers On Tour: Daremna taktyka

Obraz
W Weimarze dzisiaj oddychanie i krzyk! Publiczne wydawanie z siebie jęków, skamleń i okrzyków podczas zajęć wokalnych to otwarcie świata intymnych spraw na obcą inspekcję, potencjalną ingerencję. To grzebanie w koszach z brudną bielizną w obecności odpowiedzialnych za te plamy i zapachy. Salwami teatralnego rechotu będą zagłuszać swoje zażenowanie, ale to daremna taktyka. W sformalizowanym życiu śmiech zbyt często staje się narzędziem. Dowody lojalności, świadectwa poparcia, ucieczki przed zakłopotaniem. Tradycja zagrywania uśmiechem jest na zachodzie szczególnie silna. Zajęcia mijają mi szybko.  

Języki: Arabia Saudyjska: O mowie Arabów lingo widokówka geopolityczna.

Obraz
Nauka języka arabskiej ulicy przypomina naukę conajmniej kilku słowiańskich języków naraz. Praktycznie każdy Arab mówi inaczej. Tak mówi się w jego rodzinie, albo w jego wsi, w jego mieście, plemieniu, regionie. Poziom beduińskiej krwi w roztworze ma równie ogromne znaczenie. To on określa na ile mowa wielkich miast oddaliła się już od dawnej mowy "prawdziwej". Tendencja zauważalna tam, gdzie rozbrzmiewają gwary semickie na styku kultury beduinów i mieszkańców ośrodków miejskich,  od Atlantyku po Ocean Indyjski.  Innowacja w odmianie czasowników, linią Nilu wyznacza granicę podziału na języki Arabów Zachodnich i Wschodnich. Libijczyk mieszkający w mieście A zrozumie Libijczyka z miasta B, znajdującego się na drugim krańcu, dużo łatwiej, niż Beduina koczującego nieopodal. Miasta, im dalej od siebie położone  na mapie Świata Arabów , tym mniej zrozumiali dla siebie stają się ich mieszkańcy. Libijczyk pojmie Algierczyka w najlepszym przypadku tak, jak osłuchany z językiem sąs

Egipt 2018: Pension Roma

Obraz
Dochodzi północ. Ludzie upchani są na ciasno. Toboły ponabijane w schowkach nad głowami, wciśnięte pomiędzy nogi w rozkroku, pod siedzenia. To tu rozpoczyna swój powietrzny marsz afrykańska karawana.   Za każdym razem, gdy udaje mi się odpłynąć w sen, facet po mojej prawicy wierci się w poszukiwaniu pozycji, której nie da się znaleźć. - Siedź i się nie ruszaj! - usztywniam go na twarde gardło i przymrużone oczy .  Na lotnisku, przed stanowiskami odprawy paszportowej czeka już na mnie Hany, pracownik tutejszej ambasady. U jego boku omijam skanery bagażu. - Pamiętaj! Będziesz mieszkał w samym centrum miasta - wyjaśnia - Tu się roi od naciągaczy. Jak ktoś cię zagada, ignoruj. Jak ktoś ci popatrzy w oczy, unikaj spojrzenia. Obserwuj wszystko z daleka! Jesteś w Kairze. Nigdy wcześniej nie jechałem opancerzonym samochodem. - Od czasu rewolucji tutejsze ambasady przesiadły się na ciężki sprzęt. Na początku Ameryka poparła reżim Mubaraka, więc dyplomatów uznano za antyrewolucjonistów.  -

Analiza

Obraz
Intelektualna kolonoskopia w dążeniu do głębszej prawdy

Półwysep Arabski: Zakazane Królestwo - Ku chwale zuchwałym!

Obraz
Tak, czwarte w moim przypadku studia dzienne rozpocząłem grubo po trzydziestce. Zaliczyłem dwie filologie i pewien powtarzający się schemat nie dawał się nie zauważyć. Żadnej jeszcze nie skończyłem, to raz, na filologiach dominują dziewczyny, tak jakby rolą mężczyzn było ciupanie kilofem, to dwa. Charakter studiów orientalistycznych miał jednak to coś, co wymykało się schematom. Lata studiów mijały na wertowaniu kserokopii po wynajętych przez uniwersytet norach. Introwertyczni wykładowcy, no może z pominięciem pani dziekan i kilku indywiduów, którzy rzeczywiście mogli pochwalić się biegłą znajomością języka mówionego, wprowadzali nas w stan hipnozy pogłębianej bzyczeniem świetlówki. Dziesiątki godzin wsłuchiwania się w beznamiętny przekaz pani od literatury arabskiej, setki godzin spędzonych na zajęciach z dialektów z arabami, którzy nie mieli pojęcia jak skutecznie odnaleźć się w roli wykładowców tamtej skądinąd szacownej uczelni. To, że na drugim roku znalazłem się z pominięciem pie

USA 1993/94: Cztery Pory w Raju: 13 Żarłoczne uda

Obraz
Z butelek ukrytych w torebkach z szarego, lakierowanego papieru popijaliśmy błąkając się na azymut w kierunku południowej części wyspy.  Świętowałem.  Nadejście weekendu było dla mnie nowym rodzajem święta, a palenie od Jamajców z Washington Square Park tylko potęgowało mój podziw dla życia. Dorota dołączyła do nas gdzieś po drodze. Trzymała żeński fason zachowując kontakt z rzeczywistością, podczas gdy my, już na pełnej pycie, czerpaliśmy z ożywczego źródła wolności. Nie tej, za którą uważa się eksportowy produkt amerykańskiego hiperidealizmu lecz tej, którą oferuje obecność w innym święcie, świecie ogromnym, odległym, anonimowym. W zasadzie każdy róg ulicy, każdy skwer, wnęka opanowana przez ulicznych grajków mogła stać się ulicznym klubem z muzyką na żywo. W każdym z tych miejsc można było spędzić resztę wieczoru, kiwając się w rytm dudnienia pustych kubłów po farbie. Słuchałem a Paluch rechotał. Rozpierała go duma dyrygenta przypisującego sobie odpowiedzialność za zbiegi okoliczno

Jedwabnym Szlakiem na Borneo 1: Wietnam

Obraz
1. 03.04.2018 Pod pancerną budką jednoosobowej strażnicy oczekujący  zaczynają zbierać się  na długo przed świtem.  Z każdą minutą jest ich coraz więcej. Jedni siedzą w kuckach, inni stoją.  Ten pali, tamtemu ekran telefonu twarz rozświetla. N ikt się nie porusza. Nikt ze sobą nie rozmawia.  O czwartej rano w Sajgonie jest ciemno. Uliczne latarnie gdzieniegdzie jarzą się bladożółtym światłem. Czasem w mroku silnik starego motoru omiecie fasady ciasno poupychanych domów  wachlarzem miękkiego turkotu . Powietrze jeszcze przez jakiś czas będzie rześkie.  Obojętni jak martwe ramiona kamer umocowanych ponad drzwiami budynku bez okien, faceci w zielonych mundurach odliczają minuty dopiero co rozpoczętej służby. Wysłużony karabin dynda na ramieniu pulchnego strażnika o twarzy rozpieszczanego dziecka. Na wąskim chodniku, pod murem i budką trwają przygotowania do nowej odsłony jedynego spektaklu w tej części dzielnicy. Przedstawienie pod chińskim konsulatem za chwilę się rozpocznie. Koło szós

Wietnam 2018: Brat z Ameryki

Obraz
Pod domem przy stole siedzi pięciu w lnianych kitlach. Przystaję i zaglądam w głąb otwartej wnęki. Ten w okularach pyta czy chcę robić zdjęcia. Odpowiadam, że chcę patrzyć. Po mojej lewicy siedzi jego starszy brat. Podsuwają mi krzesło. Ktoś od razu polewa herbaty.  Ktoś inny stawia przede mną butelkę wody.  Okularnik m a sześćdziesiąt sześć lat i pochodzi z północy. Francuskiego  nauczył się w szkole.  Żartujemy. Z wnętrza niewielkiej salki patrzy na nas portret mężczyzny o szeroko rozstawionych, wąskich oczach, sumiastych, pociągłych ustach i płaskim trójkącie olbrzymiego nosa. W głębi kręci się młodziutki grabarz. Pogrzeb. Syn zmarłego podchodzi do ołtarzyka z wizerunkiem ojca, poprawia kitel i ustanawia pogodny wyraz twarzy. Robię mu zdjęcie i zbliżam się do trumny. Drewniane wieko jest otwarte. Spod plastikowej pokrywy wyłania się pożółkła twarz stuletniego nieboszczyka. Z lekko otwartych ust sterczą powykrzywiane zęby. Poczerniały już i pełno w nich dziur.  Gospodarz stypy uśmie

Portrety: Dom w kamieniu

Obraz
Robert nie dba o piniądz, bo dużo go stracił, choć nieźle się obłowił. Czarną Tęgą w Ameryce kręcił przez granicę, aż od tej gonitwy sprzecznej, grzecznie w budowlankę ruszył.  Tam też się odnowił. Twarzy o tak rozwodnionym pochodzeniu nie da się na oko przyporządkować do dwóch konkretnych ras. Robert to pół-Japończyk i pół-Amerykanin. Ma śniadą skórę, żółto-siwe włosy, sumiaste brwi i pobielałe paznokcie-ozdoba wąskich dłoni pokrytych gładką, pergaminową skórą.  Pięć lat temu przeszczepiono mu młodsze organy. Nerkę mężczyzny i wątrobę kobiety po wypadkach. Podczas pierwszego po przerwie wyjścia na samodzielne siku przyłapał się na kucaniu.  Leki, żeby mu się nie sprzeciwiło, odstawia na dwa tygodnie przed randką. Nie wykluczamy, że w jego nowej wątrobie, jak w kamieniu dżinn, gnieździ się czyjaś podświadomość.