czwartek, 8 września 2016

Podbój w lektyce

Chiny to kraina pełna języków chińskich, na tyle zróżnicowanych, że Sekretarz Mao podczas jej podboju w lektyce podróżował z grupą tłumaczy! 
Chiński krajobraz językowy, jeszcze na początku Wielkiej Rewolucji Ekonomicznej oferował nie mniej egzotyczną paletę samych tylko dialektów mandaryńskiego - dominującego języka mediów i polityki Chin. 
Obecnie, oddziaływanie internetu i telewizji dokańcza dzieła ujednolicenia mowy, wypłukując resztki naleciałości z chińskich gwar jak kraj długi i szeroki. Coś na naszych oczach idzie się paść i pastwiska już nie opuści!
Co w tym znaczącego? Nic. To może co w tym dziwnego? Wyobraźmy sobie dwie rdzenne Góralki z Tatr rozmawiające o oscypkach w języku Teleexpresu...

wtorek, 7 czerwca 2016

Pani Doktor

Pani doktor jest wiecznie nieszczęśliwa. Dzisiaj też jej przeszkadzamy. Nasza obecność mąci porządek tej oazy niezbywalnych praw lekarza, co robi na państwowym - pustego gabinetu, w którym oddaje się lekturom wiecznie odkładanym na później.
Pani sapie, gdy zadajemy niewłaściwe pytania. Na właściwe właściwie nie ma tu miejsca.
Pani doktor spełnia swój obowiązek w bólach oczekiwania na amnestię po ciężkim, niesprawiedliwym wyroku.
Teraz i my czekamy, tak jak te drzwi do gabinetu, co zostawiła uchylone.
Pani doktor poszła się wysrać.

sobota, 4 czerwca 2016

Słowa Elżbiety

Na moim balkonie zamieszkał gołąb. W zdewastowanej skrzyni na buty znalazł sobie przytulny kąt. Chyba zależy mu, żeby w niej pozostać, bo nie grucha. Kilka razy dziennie ostrożnie otwieram drzwi i zaglądam przez wyłom w deskach czy nadal siedzi. A jakże! Łypie na mnie z plastikowej doniczki, jakby patrzenie w tył wychodziło mu lepiej. Dopiero po kilku dniach zauważam, że siedzi na jajach. Teraz widzę, że to śliczna gołębica. 
Na moim balkonie bywały już gołębie. Dokarmiałem. Srały. Przeganiałem. Jeden nawet przez otwarty balkon mi wlazł, gdy ja sobie pyk, pyk te zioła, co w Czechach już leczą. Najpierw pomyślałem, że to Bóg, więc ustąpiłem mu drogę. Bóg? Intruz kurwa, nie Bóg! Zasyczał i ruszył do przodu z walecznym łopotem. On mnie skrzydłami, to ja go gitarą. W szamotaninie zasrał mi dywan, dopiero potem się wycofał. Taki fason... Ale samotna gołębica na dwóch bielutkich jajach?!
Choć rzadko z sąsiadami rozmawiam,  teraz komu popadnie opowiadam o tym, co dzieje się u mnie na górze. Większość jest zgodna: 
-Masz szczęście!
Też jestem skłonny uwierzyć, że mam. Jestem gotowy otworzyć się na działanie dumy. Jestem wybrańcem!
-Idź na targ i kup jej karmy, a obok skrzyni ustaw spodeczek z wodą - podpowiada Elżbieta. Wstyd mi, że z własnej inicjatywy nie poszybowałem w stratosferę empatii. Póki co kruszę chleb przez szczelinę w wieku skrzyni, z której wyziera ruchliwy łepek strwożonego stworzenia. 
- Gdybym był gołębiem, to bym za nią latał! 
Ma gładkie pióra, a jej czerwone łapki porażają młodocianą świeżością. Nie kuśtyka. Jest taka proporcjonalna. Patrzę jak transportuje w dziobie budulec znaleziony na osiedlu. A to przywlecze włosie lub pożółkłe trawy, a to kawałki siatki i plastikowych opasek. Gdyby mogło, przez ten ułamek sekundy, serce by mi pękło, gdy tak pochylam się wylęknioną ptaszyną.   
Wieczorny telefon od Elżbiety wytrąca mnie z zadumy szachisty.
-Edyta też miała na balkonie gniazdo! 
A więc młode się wykluły i zaczęło się sranie po balustradzie, gruchania i kolektywne łopoty.   
-Musisz wyrzucić jaja i zniszczyć gniazdo.
Słowa Elżbiety biją chłodem. Właśnie znalazłem się na Półwyspie Kolskim, a mroźny grad smaga moje nagie ciało.
Rano wypędzam gołębice w pizdu, a jaja wypierdalam przez balkon. Gdy tak patrzę jak lecą, wciąż czuję ciepło tej nieskazitelnej gładzi na swoich zimnych dłoniach...