Posty

Wyświetlanie postów z 2019

Wietnam 2019: 11.Jeszcze tylko ten jeden kęs zgnilizny...

Obraz
02.07 Phương nie chodzi już do szkoły. Teraz codziennie od piątej rano krząta się w obejściu. Pobudka, toaleta, wyjazd na targowisko, rozkładanie straganu. Razem z matką sprzedaje bánh cuốn nóng, to znaczy matka gotuje jedzenie, układa na talerzach i kasuje klientów po dolarze, a Phương przygotowuje stoły, podaje gotowe dania i bawi się telefonem. Ma czternaście lat. W sumie po co jej nauka, skoro i tak będzie pracować na targu? Nie tylko z tego powodu matka dwa lata temu zdecydowała się usunąć dziecko ze szkoły. -A gdzie mąż? - dopytuję bez obciachu w stylu targowej wymiany informacji.  -Umarł. -Hmm... No to gratuluję! - dopalam z grubszej rury w ryzykownej próbie rozładowania nastroju po tym smutnym zwierzeniu, lecz niepewnie wyczekuję reakcji. Nie jest źle. Baby przysłuchujące się naszej niecodziennej rozmowie wybuchają śmiechem.  Przed dziesiątą rano, w chwili zamknięcia straganu w worku matki Phương znajdzie się około piętnastu dolarów.   Do hurtowni oddalonej o pół godziny

Wietnam 2019: 2. Jeszcze tylko ten jeden kęs zgnilizny...

Obraz
22.03 Jeszcze nie ma dziewiątej rano, a tu totalna kapa. Ktoś wyczyścił mi plecak z gotówki. To znaczy miałem się tu na niej jeszcze parę miesięcy pobujać. A było to chyba tak. Odwiedzili mnie przyjaciele z Polski. To znaczy tak się mówi po angielsku. Po polsku to kumple? Nie. Kumple to z boiska albo od wódki i w dodatku to sami faceci, a tu o parkę chodzi. Koleżanka i kolega? Też nie. Nie jesteśmy w szkole ani w pracy. Znajomi? Nie, nie. Przecież pozwalamy sobie wobec siebie na bezpośredniość i komfort bycia niepoprawnym. Przyjaciele?  No więc siedzę z przyjaciółmi w hostelowej kuchni. Oni palą jointy i dzielą się wrażeniami z dziewiczej podróży we dwoje, a ja próbuję słuchać. Ten i dwa kolejne dni mijają na podobnej beztrosce bez konieczności zaglądania do plecaka. Jeszcze mam trochę po kieszeniach. Trzeciego dnia rano grzebię w szafce, a tu kurwa bingo. Puściutka koperta. Uczucie odwrotnie proporcjonalne do euforii, której doświadczył złodziej na widok moich dolarów w gotówce roz

Wietnam 2019: 1. Jeszcze tylko ten jeden kęs zgnilizny...

Obraz
11.03 W spisie moich międzykontynentalnych przepraw tego jeszcze nie było! Podróż Dreamlinerem z Warszawy do totalnej zmiany świata, w jedenaście godzin bez przesiadki za grosze.   Sajgon jest upalny. Pod tym względem nic się nie zmieni, przynajmniej do kolejnego zlodowacenia. Niebo od czterech miesięcy czeka na swoją menstruację, nabrzmiałe od deszczu niewidzialnie sycącego powietrze wymęczone spaliną. To ostatnie podrygi pory suchej.  To tu pięć lat temu Azja Południowo-Wschodnia rozdziewiczyła moje wyobrażenia o życiu w tym zakątku świata. Początkowo naiwne, ostatecznie nasycone tą dozą realizmu, której dostarcza pobyt wśród ludzi, gdy znika pośpiech, bo nie ma już do czego się śpieszyć. Miniona jesień była dla mnie czasem wyczekiwania na powrót. Była to jesień najgorsza! Niekończące się konwulsje kolejnego związku w rozpadzie i ten piętnastomilimetrowy pumeks po środku prostaty! To ogień i metal. Noszę to światło, żeby miało się co odbijać w lustrach. Sprowadzam burzę ku