Nie wiedziałem, że sroki jedzą jeże!
Ten przy krawężniku pękł pod kołami samochodu. Sroka to
obtańcowywała truchło podskubując krwawy łakoć, to uskakiwała przed kołami kolejnego samochodu w zgrabnym popłochu.
Pod
drzwiami piekarni przypomniałem sobie, że Boże Ciało już od tylu
lat mnie zaskakuje...
15.04.2024 Pierwsze kilkanaście kilometrów jazdy po kamieniach pokonujemy w tumanach pyłu wzbudzanych przez toczące się ciężarówki i sporadyczne samochody osobowe. Potem już tylko kilometry wiejskich ścieżek wijących się pośród soczyście zazielenionych wzgórz porośniętych krzewami kawy. Droga wije się w pionie i w poziomie. Ruch praktycznie zerowy. Niebo błękitne, upalne, nabrzmiałe oczekiwaniem na pierwsze czknięcia pory deszczowej. Zamieszkiwana przez dwanaście osobnych klanów, o to kraina góralskiego plemienia Koho! Tereny klanu Lach otaczają Lạc Dương - niewielkie miasteczko ulokowane u podnóża Langbiang - najwyższej góry Masywu Centralnego, usytuowanej na północ od Đà Lạt - stolicy prowincji Lâm Đồng. To stąd rozpoczynamy naszą podróż drogą na północny zachód przez Suối Vàng, która teraz wiedzie przez ziemie klanu Cil. W Wietnamie współistnieją kultury należące do pięciu wielkich rodzin językowych. Różnice pomiędzy językami, którymi się posługują, w sferze gramatyki, a więc sz
W kwietniu Ji upada i łamie sobie biodro. Nic w tym nadzwyczajnego zważywszy, że ma już grupo po siedemdziesiątce. Rodzina przewozi ją do lepszego, oddalonego od 300 kilometrów szpitala w Sajgonie. Przez kilka tygodni synowie i córki na zmianę czuwają śpiąc na ziemi przy jej łóżku. Przynoszą jedzenie, zmieniają pościel, zabiegają o lekarską uwagę. Przykuta do łóżka nie wie, że już się z niego nie podniesie a nadchodzący za jedenaście miesięcy marzec ma przynieść jej śmierć. Transujące melodie tutejszych pieśni religijnych już trzeci dzień dobiegają przez rozwarte na oścież okno salonu sąsiadującego z moim oknem. Ot dwa metry dystansu dzielącego mnie od centrum, w którym dzieją się te pozornie dobrze mi znane, a jednak obce, katolickie rytuały. Ksiądz namaścił chorą po wietnamsku, ale modlitwy i pieśni kościelne śpiewane są już w języku koho - mowie schrystianizowanych w dziewiętnastym wieku tubylców. Trzy blisko spokrewnione rodziny mieszkają dom w dom po tej samej stronie ulicy, więc
Powoli robiło się zimno. Podniecenie pierwszych godzin podróży w blasku jesiennego słońca odeszło w niepamięć. Październikowy wieczór na stacji w Wuppertalu nie zapowiadał atrakcji. Ruch bynajmniej nie tężał, a do przebycia jeszcze szmat drogi. Już tylko samochody na miejscowych rejestracjach tankowały przed powrotem do domu. Stacja jakaś trefna - mała i choć przy autostradzie to w sumie zakamuflowana. Żadnej restauracji czy motelu. Dystrybutory, kible, przekąski i napoje. Chwilowy przystanek do tankowania z konieczności. Gdy wskazówki zegara zbiegły się na dwunastce a temperatura spadła do trójki beznadzieja już od jakiegoś czasu bezwstydnie obściskiwała mnie w swych zaborczych ramionach. Po kwadransach kompletnego bezruchu dłużących się w nieskończoność nadjechał niewielki pojazd. Rozklekotany ford fiesta na berlińskich rejestracjach. Jego kierowca, młody chłopak o ciemnej karnacji szybko zatankował i wypił kawę. -Nie ma problemu – odparł po angielsku zapytany czy zabierze mnie do
Komentarze
Prześlij komentarz