Jedwabnym Szlakiem na Borneo 1: Wietnam

1.
03.04.2018
Pod pancerną budką jednoosobowej strażnicy oczekujący zaczynają zbierać się na długo przed świtem. Z każdą minutą jest ich coraz więcej. Jedni siedzą w kuckach, inni stoją. Ten pali, tamtemu ekran telefonu twarz rozświetla. Nikt się nie porusza. Nikt ze sobą nie rozmawia. O czwartej rano w Sajgonie jest ciemno. Uliczne latarnie gdzieniegdzie jarzą się bladożółtym światłem. Czasem w mroku silnik starego motoru omiecie fasady ciasno poupychanych domów wachlarzem miękkiego turkotu. Powietrze jeszcze przez jakiś czas będzie rześkie. Obojętni jak martwe ramiona kamer umocowanych ponad drzwiami budynku bez okien, faceci w zielonych mundurach odliczają minuty dopiero co rozpoczętej służby. Wysłużony karabin dynda na ramieniu pulchnego strażnika o twarzy rozpieszczanego dziecka. Na wąskim chodniku, pod murem i budką trwają przygotowania do nowej odsłony jedynego spektaklu w tej części dzielnicy. Przedstawienie pod chińskim konsulatem za chwilę się rozpocznie.
Koło szóstej, podganiane energią słońca wznoszącego się jakby w pośpiechu, sprawy w końcu nabierają tempa. Ruch uliczny zdążył już stężeć, a kolejka zamiast się wydłużać, grubnie. Pomarszczony facet w bejsbolówce, starszy gość w sandałach i sportowej kurtce, ten mały, krępy z blizną na twarzy i tamten, co tak głośno mówi, kręcą się tu od kiedy przyszedłem. Wtedy było nas ze dwadzieścia osób. Widzę teraz jak co chwila stawiają mi przed nosem kogoś nowego. Pojawiły się też baby z agencji turystycznych. Raz po raz popychają zbaraniałych klientów bliżej czoła kolejki. Koło ósmej zaczyna się rejestracja. Wzorem innych wymachuję paszportem przed oczami strażnika, wyciągając lewe ramię w błagalnym geście człowieka dotkniętego klęską głodu. Już trzeci raz tu jestemPryszczaty chłopak w mundurze nieśpiesznie przypatruje się dokumentom i wybiera kilkanaście sztuk zgodnie z jakąś logiką zrozumiałą tylko sobie. Gdy zapisze nazwiska w przybrudzonym notatniku, wywołani będą mogli przejść pod ścianę po drugiej stronie chodnika. O ósmej trzydzieści otwierają się drzwi budynku bez okien. Na widok odźwiernego ciecia w błękitnej koszuli zniecierpliwiona grupa wybrańców, jak koń ostrogą dźgnięta, podrywa się gotowa przeć na oślep. Pod samymi drzwiami zdążył już wyrosnąć konkurencyjny ogonek. To Chińczycy domagają się pierwszeństwa przed obywatelami innych krajów. Jest dziewiąta trzydzieści. Wzdłuż ściany, w zawiniętym potrójnie wężyku czeka w bezruchu z siedemdziesiąt dusz. Pod budką strażnika, w piekącym słońcu smaży się kolejna setka. Nie drgnęliśmy od godziny. Młoda kobieta o poczerniałych zębach i cerze pomarszczonej od pracy w polu, ta, co jeszcze przed chwilą stała za mną, przeciska się w stronę czoła kolejki. Nikt nie protestuje. Co odważniejsi idą w jej ślady. Wnioski można składać jeszcze przez godzinę. Pod drzwiami wybucha kłótnia. Strażnicy odmawiają pierwszeństwa Chińczykom. Cieć za namową tego z karabinem wpuszcza kilka ciężarnych kobiet i posiwiałego Koreańczyka. Grupa pod budką wciąż stoi w nadziei, że nagle wszystko nabierze tempa. Młody Chińczyk próbuje dostać się do środka. Strażnicy odpychają go coraz śmielej, lecz ten lekkim łukiem powraca jak bumerang. W końcu dzwoni ze skargą. Naburmuszony pracownik konsulatu natychmiast zjawia się z pomocą i tonem zastępcy komendanta garnizonu wykrzykuje w stronę wietnamskich strażników sylaby kąśliwych reprymend. Marszczą się i maleją w oczach, a oczekująca pod drzwiami grupka Chińczyków wślizguje się do środka. Jest za pięć jedenasta. Stoję już z czystej ciekawości. Wietnamczyków też wyraźnie pochłania wyczekiwanie na ostateczną sensację. Z nieazjatycką punktualnością cieć zamyka drzwi przed nosem walecznie stłoczonej czołówki, podczas gdy otępiały od słońca tłumek powoli rozpływa się w upale podzwrotnikowego nieba.




Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bangladesz 2023: 7 Odporność szczura

Wietnam 2024: Trucizna ostatnich chwil

Wietnam 2023: Pomiędzy własnymi urodzinami a pogrzebem