Mieszkam w Polsce. Na
południu. Stosunkowo blisko Czech, trochę dalej od Słowacji. Jadąc
autostradami, które wciąż praktycznie jeszcze nie istnieją, mam nie dalej niż
parę godzin jazdy do Warszawy, Bratysławy, Wiednia, Budapesztu czy Pragi, nawet
przy zachowaniu przepisowej prędkości. Jakby dobrze przycisnąć, to w zasadzie
wszędzie robi się bardzo blisko. Czekam tylko na dobre drogi. Gdy to nastąpi
kupię samochód…
Je vis en Pologne. Dans le sud. Plutôt près de la République tchèque, un peu plus loin de la Slovaquie. A Zory. Par les autoroutes qui n’existent pas encore, il ne me faut pas plus de trois heures pour Varsovie, Bratislava, Vienne, Budapest ou Prague, tout en respectant les limitations de vitesse obligatoires sur ce genre de routes en Europe. Comme pour bien souligner que j’ai tout à proximité. Je n’attends plus que de bonnes routes. Et le moment venu, je passerai le permis…
Region, w którym się urodziłem za komuny był bardzo uprzemysłowiony. Bardzo
dziwnie uprzemysłowiony. Kopalnie i huty stanowiły element
krajobrazu miejskiej zabudowy. Znajdowały się w bezpośrednim
sąsiedztwie domów mieszkalnych, familoków, blokowisk, a nawet rynków miast.
Wieść niesie, że obecnie trzystu tysięczne Katowice znalazły się
onegdaj na bardzo krótkiej liście potencjalnych planów zdjęciowych
futurystycznej wizji przyszłości z filmu Ridleya Scotta – „Blade Runner”. Nic w
tym dziwnego. Z okna tramwaju przemierzającego labirynty największej w Polsce
aglomeracji miejskiej, zwanej dziś górnolotnie Górnośląskim Związkiem
Metropolitalnym, zamieszkiwanej przez około dwa miliony ludzi, można było
podziwiać scenerię doprawdy futurystyczną: oślepiające płomienie pieców
hutniczych, buchające z acetylenową siłą, niezliczone szyby kopalniane
wyrastające wśród zabudowy z czerwonej cegły, torowiska tramwajowe, wiadukty
kolejowe… Miasto, które podczas jednej podróży "czerwonym" autobusem
po trzykroć zmieniało nazwę. Miasto bez końca...
Ten obraz żywego ognia
pieców hutniczych widocznych z okna chybotliwego tramwaju przemierzającego
centrum Katowic wrył mi się w pamięć... Hutnicze płomienie w lesie szybów
kopalnianych… Bliżej im było do szaleństwa pożaru niż nostalgicznej ciszy
wpisanej w atmosferę harcerskiego ogniska palonego wieczorną porą. Przypadkowa poezja
pejzażu socjalistycznej koncepcji miasta. Bezkarne kominy. Brud.
W Katowicach lat
osiemdziesiątych większość budynków miała kolor czarny.
Je vis en Pologne. Dans le sud. Plutôt près de la République tchèque, un peu plus loin de la Slovaquie. A Zory. Par les autoroutes qui n’existent pas encore, il ne me faut pas plus de trois heures pour Varsovie, Bratislava, Vienne, Budapest ou Prague, tout en respectant les limitations de vitesse obligatoires sur ce genre de routes en Europe. Comme pour bien souligner que j’ai tout à proximité. Je n’attends plus que de bonnes routes. Et le moment venu, je passerai le permis…
La région d’où je viens était très industrialisée à l’époque des cocos, mais
industrialisée d’une manière très étrange. Les mines et les hauts-fourneaux
formaient un élément du paysage urbain. Ils voisinaient avec les habitations,
des maisons ouvrières, des barres de HLM, et même avec les marchés de la ville.
Le bruit a couru que Katowice et ses trois cents mille habitants serait retenu
sur la liste des lieux de tournage potentiel de vues futuristes du film de
Ridley Scott, Blade Runner. Rien d’étonnant. De la fenêtre du tramway qui
parcourt les labyrinthes de la plus grande agglomération urbaine polonaise,
appelée d’en haut la « Communauté Métropole de Haute Silésie »,
habitée par deux millions de personnes, on peut admirer un paysage proprement
futuriste : flammes aveuglantes de hauts-fourneaux, crachées avec force à
l’acétylène, innombrables puits qui émergent entre des bâtiments de brique
rouge, lignes de tramways, viaducs ferroviaires… Une ville sans fin qui change
trois fois de nom sur le trajet d’une ligne de tram…
Cette image du feu vivant des hauts-fourneaux, visible de la fenêtre d’un
tramway brinqueballant allant au centre de Katowice s’est gravée dans ma
mémoire. .. Image de flammes sidérurgiques dans une forêt de puits de mines… Des
flammes dans une forêt. Plus folie incendiaire que silence nostalgique de
l’atmosphère d’un feu de scouts à la veillée. Une poésie fortuite de paysage
issu d’une conception socialiste de la ville. Des cheminées impunies. De la
saleté.
Dans les années
quatre-vingt, la majorité des bâtiments de Katowice étaient de couleur noire.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz